Brak sensu życia
Mam na imię Jacek i mam 23 lata. Od ponad roku choruję na depresję. Jestem osobą z natury spokojną, zamkniętą w sobie i nieśmiałą. Pochodzę z biednej rodziny i mam czworo rodzeństwa. Jestem w trudnej sytuacji finansowej. W grudniu 2008 roku rozpocząłem swoją pierwszą pracę w banku. W lutym 2009 roku doznałem załamania. Zacząłem płakać, że jestem beznadziejny, samotny, biedny. Nie mogłem spać i budziłem się z bólami brzucha. W pracy chciało mi się płakać. Moja mama postanowiła udać się ze mną do psychiatry. Zacząłem przyjmować leki. Lekarz po zdiagnozowaniu moich objawów przepisał mi silne leki przeciwdepresyjne, które powodowały to, że pół dnia spałem (przyjmowałem benzodiazepiny). Udałem się do innego specjalisty, który zalecił mi łagodniejsze leki. Samopoczucie poprawiło się. W lipcu było już bardzo dobrze. Odstawiłem leki (niepotrzebnie). Dodatkowo od sierpnia zacząłem spotykać się z dziewczyną. Byłem nią zafascynowany, dobrze mi się rozmawiało, spędzało czas. Pojechaliśmy razem w góry. Zakochałem się. Niestety, nasza znajomość trwała krótko. Zaledwie 1,5 miesiąca. Po powrocie z wymarzonych wakacji zostawiła mnie. Wtedy to uświadomiłem sobie, że to nie była dla mnie dziewczyna, ponieważ rozstała się ona wcześniej z narzeczonym po długim związku, a ja byłem dla niej tylko zabawką. Mówię, trudno - skończyło się. Niestety, w połowie października znowu ogarnął mnie zły nastrój. Zacząłem płakać, że znów jestem sam, że jestem beznadziejny. Pojawiły mi się natrętne myśli natury agresywno-seksualnej. Nie mogłem się na niczym skupić. Oglądałem film i nie wiedziałem, o co w nim chodzi. W listopadzie udałem się do trzeciego specjalisty i zalecił mi lek przeciwdepresyjny i przeciwlękowy. Biorę go do dziś, już 5 miesiąc. Natrętne myśli zaczęły ustępować. Niestety, strasznie zacząłem się pocić i pojawił się jakiś niedowład ruchowy. Na nieszczęście w styczniu 2010 roku straciłem pracę (czyli jedyną rzecz, która tak naprawdę dawała mi sens życia), że miałem zajęcie i byłem wśród inteligentnych i fajnych ludzi. Teraz siedzę w domu i jestem załamany że życie jest bardzo trudne i że ja jestem nieszczęśliwy. Leżę do południa w łóżku, nie chce mi się rozmawiać. Nie potrafię żyć dla siebie - jakbym się poddał i zaczął nienawidzić siebie i cały świat. Ogarnęła mnie jakaś bezradność, obojętność. Czuję się niepotrzebny na tym świecie, nie potrafię postawić sobie żadnych celów. Powtarzam sobie w myślach że nie chce mi się żyć. Czuję, że zrujnowałem sobie życie i nie da się nic zrobić, że to psychika zaważyła na wszystkim, że się poddałem i teraz cierpię. Psychiatra stwierdziła, że po prostu jestem nieszczęśliwy.