Brak sensu życia i problemy z rodzicami
Witam. Jestem młodą kobietą. Od dłuższego czasu spotyka mnie wiele upadków. Wszystko zaczęło się od niskiej samooceny, nie byłam gruba, nie miałam nadwagi, byłam normalną nastolatką, która chciała podobać się innym. Kilka razy koleżanki zwracały uwagę na moje "kobiece kształty", mówiły żartobliwie, jednak zawsze brałam wszystko na poważnie. W końcu postanowiłam się odchudzać. To był chyba największy błąd w moim życiu, bo prawdopodobnie od tego właśnie wszystko się zaczęło. Schudłam, dużo. Przy wzroście 160 cm ważyłam 37,5 kg (najmniej). Wtedy czułam, iż się podobam, wszyscy mnie podziwiali, pytali jak to zrobiłam, chociaż sama i tak nie postrzegałam siebie jako osoby "szczupłej". Rodzina się o mnie, jeżeli można to tak ująć, "martwiła", chociaż bardziej pewnie bała się zepsucia reputacji, gdyż mieszkamy w niewielkiej miejscowości, niż tego, że ja mogę mieć anoreksję.
Po jakimś czasie wpadłam w bulimię, nie wiem, jak do tego doszło. Wszystkie objawy na nią wskazują, chociaż jedynym niepasującym jest nieprowokowanie wymiotów, nie umiem się przemóc. Nagle mój świat się zawalił. Nagle straciłam wszystkich przyjaciół, nie miałam do kogo się zwrócić, trafiłam do liceum o wysokim poziomie i niemiłej atmosferze, zaczęłam mieć jeszcze większe problemy z rodzicami, wieczne kłótnie, obelgi. To wszystko doprowadziło do tego, iż zaczęłam się izolować. Znalazłam jednak, jako takie, pocieszenie w jedzeniu, słodkościach. Objadałam się, wiedząc, iż będę miała później wyrzuty sumienia. Nienawidziłam siebie. Wszystko zaczęło się wyolbrzymiać, problemy w domu, szkole, zaburzenia apetytu, apatia, senność, częste migreny, płacz bez powodu, izolowanie się, zaburzenia snu, zaburzenia miesiączki, utrata wigoru i takiej iskry życiowej.
Wtedy właśnie zaczęły dopadać mnie myśli samobójcze, częstsze i intensywniejsze. Początkowo myślałam, iż to "dojrzewanie". Wiele się o nim nasłuchałam i moje zachowanie było podobne. Lecz zaczęłam brać leki, przedawkowywać je, z myślą, iż coś mi się stanie. Tak, wiem, to jest infantylne myślenie, lecz ja nie widzę sensu życia, nie mam go, nigdy tak naprawdę nie byłam szczęśliwa. Nigdy nie miałam "normalnej" czy nawet "przeciętnej" rodziny. Rodzina wymaga ode mnie tylko nienagannych ocen, wiecznego siedzenia w domu. Nie rozumieją, że ja dojrzewam. Zawsze izolowali mnie od "złych czynów", lecz ja i tak zawsze je robiłam. Mam chłopaka od roku, pomaga mi tyle, na ile może, lecz wiem, że to go męczy psychicznie. Boję się, że go stracę z tego powodu. Namawia mnie do wizyty u specjalisty, lecz w mojej miejscowości nie ma na to warunków, ktoś się może o tym dowiedzieć, a wtedy moi rodzice będą zawiedzeni, zażenowani. W nim znalazłam iskierkę nadziei, gdyż w przeciwieństwie do mnie jest optymistą. Bez niego mój świat nie istnieje. Ale oboje wiemy, że długo tak nie wytrzymam, że się poddam i przepadnę...