Był ze mną 2 lata i odszedł bez słowa...
Był ze mną 2 lata. Pokochałam go od pierwszej randki. Chciałam go kochać, ale on na to nie pozwalał. Miał 32 lata, ja 28. Chciałam stabillizacji, wspólnego życia… po prostu zasypiać i budzić się przy nim. Tak po prostu, bo kochałam z nim przebywać, pomagać mu w trudnych chwilach. Nigdy nie powiedział, że mnie kocha. Tłumaczył się jedynie, że nie umie tego mówić, że w dzieciństwie nie zaznał miłości i pewnie dlatego nie wie, co to znaczy “prawdziwa miłość”. Kiedy ja wspominałam o wspólnym życiu, zaraz się irytował i rozmowa kończyła się kłótnią. W końcu po 2 latach doczekałam się półki w jego szafie i usłyszałam, że mogę zostawać u niego, kiedy tylko chcę, ale na razie nie zamieszkamy razem. Było to dla mnie niepojęte i bolesne. Takie wieczne życie na walizkach. Przez 1,5 roku chciał, żebym zostawała u niego tylko w weekend. W tygodniu wolał być sam. Po 3 tygodniach od jego niby jakiegoś małego kroku do wspólnego mieszkania i po ostrej kłótni, zostawił mnie. Powiedział, że wypalił się, że tak naprawdę tylko wymagałam, a sama nic nie dawałam. Przykro było mi to słyszeć, bo tak naprawdę to ja dbałam o niego, a teraz już wiem, że za mocno. Powiedział też, że spotkał się z kimś i teraz czuje się adorowany. Długa w ogóle to jest historia. Wstydzę się, że nie widziałam tego, co wszyscy wkoło widzieli. Wstydzę się tego, że nie widziałam, jak mnie nie kocha. Jak ciągle musiałam prosić o jego miłość. Źle zaczęło się dziać od naszych pierwszych wakacji, kiedy po 3 dniach urlopu i przebywania nad morzem powiedział mi, że po powrocie chce w spokoju kawę wypić. Odstawił mnie do domu. I zamiast 4 dzień urlopu spędzać przy nim, spędziłam w domu, płacząc. Zaznaczę, że na wakacjach było miło, ale widocznie kiedy on jest z kimś dłużej, to już się męczy. Dodam, że przede mną także odszedł od kobiety po 2 latach (pięknej i niezależnej zresztą) i po roku wspólnego mieszkania. Zostawił ją, a teraz zostawił mnie. Czy on potrafi kochać? Po 3 tygodniach od rozstania i przeżywania rozpaczliwie tego (spać nie mogłam, jeść nie mogłam, pracować nie potrafiłam, bolał każdy milimetr ciała), wiedziałam, że aby zacząć normalnie żyć, muszę wziąć się w garść i zacząć uczyć się życia na nowo - bez niego. Kiedy odszedł, to oczywiście nie powiedział, że to definitywnie koniec, że może kiedy przemyśli i na nowo zaczną wracać uczucia, to przyjdzie sam do mnie, ale że teraz mam dać mu spokój. No i wystarczyło, że przez 10 dni nie odezwałam się do niego ani słowem i nie odpisałam na jego 2 SMS-y - zadzwonił do mnie i poprosił o spotkanie. No i spotkaliśmy się. Wtedy usłyszałam, że zrozumiał już, że aby budować związek, trzeba być razem, że dosyć już spotykania się, że chce ze mną zamieszkać już w święta (spotkaliśmy się 11 grudnia 2009 r.). Byłam tak naprawdę szczęśliwa, kiedy usłyszałam to, co zawsze chciałam od niego usłyszeć. Powiedziałam mu, że bardzo cierpiałam, że boję się, że znowu mnie zostawi i będę cierpiała, ale o wiele bardziej. Powiedział, że wie jak cierpiałam, że jest mu bardzo przykro, że przez to musiałam przejść i tak cierpieć, ale miał już tak zatruty łeb, że nie wiedział, co zrobić z naszym związkiem, że wyszło tak, ale on oczyścił się bardzo, nie wie jak ja. Nie wie też, czy jest jeszcze tym, którego chcę widzieć do końca swoich dni. Dlatego poprosił o spotkanie. Wiedział, że chcę spróbować. Powiedziałam, że na święta to niemożliwe, żebyśmy razem zamieszkali, ale w nowym roku byłoby miło. Zaczął się wycofywać ze swoich deklaracji. Oprócz tego spotkania, na którym powiedział mi takie słowa, nie dążył do spotkania. Wyczuł, że chcę wrócić i że chcę spróbować. W pierwszy dzień świąt usłyszałam, że nie jest pewien uczuć do mnie, że się pogubił, że wie, że krzywdzi ludzi wkoło, że musi się wziąć w garść i że myśli, iż niedługo będzie lepiej. A ja zaczęłam cierpieć na nowo. Jak bardzo, nawet nie wspomnę. Sylwestra też nie wiedział, czy ze mną spędzi. Spotkaliśmy sie dzień po świętach, było miło, kochaliśmy się, a potem powiedział, że nie jest pewien uczuć, że nie wie, czy spędzimy sylwestra i za godzinę powiedział, że musi się szykować, bo jest umówiony. No i 3 stycznia, przejeżdżając koło jego domu, widziałam jak wychodził z kobietą i odwoził ją do domu (bo miał jej torby). Nocowała u niego, spędzili razem weekend, a mnie pozostawił bez słowa wytłumaczenia. Dlaczego dorosły mężczyzna tak postępuję? Nie umiem sobie poradzić. W przyszłym tygodniu zaczynam terapię u psychologa, bo nie radzę sobie... KOCHAM cały czas i boli mocno :( Mam teraz tylko dwa obrazy. Pierwszy - jego słowa do mnie o wspólnej przyszłości :) Drugi - przed jego domem z inną kobietą :( Nie umiem teraz żyć. Załamana i zakochana, ale nie kochana.