Chcę mu pomóc, ale teraz już sama potrzebuję pomocy. Co mam robić?
Mam 26 lat. Dwa lata temu poznałam chłopaka, od roku mieszkaliśmy razem, dziś się wyprowadził. Poznałam Bartosza (29 lat) 2 lata temu, był po poważnej kontuzji kolana, co uniemożliwiało mu dalszą grę w koszykówkę (co było jego pasją, powodem, dla którego żyje - jak on to mówił). Po roku zączeliśmy mieszkać razem. Na początku ja wyprowadziłam się z domu do niego, była to nagła sprawa, więc nie przemyślana przez nas.
Niestety w tym czasie Bartosz stracił pracę (jest on magistrem ochrony środowiska z licencjatem kartografii). Po jakichś 3 miesiącach postanowiłam samodzielnie coś wynająć - Bartosz mieszkał z kolega i było dość tłoczno w domu :). Jednak po 2 tyg. Bartosz przeprowadził się do mnie, mieszkał ze mną w weekendy (znalazłam mu prace na weekend), a w ciągu tygodnia jeździł do domu do rodziów, którzy mieszkają w miejscowości oddalonej o 100 km. Nie będę kłamać - nie było ciekawie, Bartosz był załamany brakiem pracy. Ja szukałam czegoś dla niego, on szukał, a sytuacja była coraz bardziej napięta. W końcu Bartosz dostał pracę, niestety bez stałej umowy, ale zawsze coś.
Pewnego wieczoru (w marcu), kiedy Bartosz przebywał u rodziców, zadzwoniłam do niego życzyć mu "słodkich snów" - odebrał, był całkowicie roztrzęsiony i zapłakany. Jego najleprzy przyjaciel Dominik (od piaskownicy) powiesł się. Bartosz nie mógł tego zrozumieć, nie mógł sobie wybaczyć, że temu nie zapobiegł. Od tej chwili nasze życie (myślę, że Bartosza również) zamieniło się w koszmar. Dominik był wspominany kilka razy dziennie: "Dominikowi podobałby się ten film, piosenka, pamiętasz jak Dominik…". Ja zawsze słuchałam i wiedziałam, że nie jest dobrze, starałam się pomóc, ale co ja mogłam? Pocieszałam, tłumaczyłam, że to nie jego wina, prosiłam, aby udał się do poradni o pomoc. Kilka razy Bartosz budził się w nocy zapłakany i mówił: "ja nie mogę przestać o nim myśleć, ja go cały czas widzę". Boże, jaki to był ból dla mnie widzieć, jak się męczy. Kilka dni temu Bartosz zapytał mnie, czy może jakby został w rodzinnym mieście i miał więcej czasu dla Dominika, to by się nigdy nie wydażyło (nigdy tak źle się nie czułam, jak by chciał powiedzieć: to twoja wina).
W sumie nie wiem co się stało przez ostatnie dni. Nigdy się nie kłóciliśmy (może kilka razy o głupstwo na samym początku, ale nigdy nic poważnego - bez zdrad, wyzwisk, zerwań itp.) Dużo rozmawialiśmy, starałam się pomóc zrobić coś aby był szczęśliwy, pomóc mu odnaleźć coś, co sprawi mu choć troszkę radości i wyrwie go z depresji choć na chwilę. Bartosz powiedział, że dusi się w moim mieszkaniu, cały czas widzi Dominika i wie, że nie uszczęśliwi mnie - musi rozwiązać swoje problemy, chce być sam. Ja również nie mam najszczęśliwszego życia. Mój tata ma raka, jego stan się pogarsza, a ja mieszkam w drugim końcu Polski, nie mam tutaj prawdziwych przyjaciół, tylko znajomych, więc jestem kompletnie sama w momencie, kiedy potrzebuję wsparcia. Jadę na urlop za 2 tygodnie do domu do rodziców więc mam nadzieję, że jakoś dotrwam to tego momentu. Sama nawet nie wiem co czuję - z jewdnej strony złość, chcę, aby wrócił (choć mam nadzieję, że dzięki rozłące on mnie doceni), bardzo tęsknię za domem, prawdziwymi przyjaciółmi.
Miałam nadzieję, że Bartosz będzie tym jedynym, byliśmy doskonałą parą, pełen balans w związku, dopełnialiśmy się, ale mieliśmy też troszkę osobnego życia, inne zainteresowania. Chociaż z drugiej strony nigdy nie usłyszałam "kocham cię". Nie wiem co robić, co myśleć, mam ochotę się pociąć, aby czuć ból fizyczny, nie wewnętrzny (choć nigdy tego nie robiłam i mam nadzieję, że nie zrobię). Bartosz się wyprowadził do kolegi na jakiś czas, dopóki czegoś nie znajdzie, ale zostawił coś w rodzaju pomazanych kartek na szfce. Nie mogę znaleźć nic, co pomoże mi dalej żyć. Chciałbym znaleźć coś, co pomoże mi wierzyć, że będzie lepiej, ale to pozostanie tylko snem. Więc mogę zrobić tylko jedno o czym potrafię tylko myśleć. Jest mi przykro. Napisałam mu sms-a aby wiedział, że są ludzie, dla których jest ważny i oni są dla niego ważni (jego rodzina) i że mam nadzieję, że nigdy nie zrobi niczego przez co zrani ich tak, jak on się czuje zraniony. Nie wiem co robić - nie odpisał. Nie chcę robić z siebie nadopiekuńczej wariatki i wydzwaniać, kiedy on potrzebuje trochę samotności.
Nie wiem dlaczego to piszę, po prostu nie wiem co robić. Nie chcę, aby mu się coś stało, ale również obawiam się o siebie. Czuję się zraniona i wykorzystana, tak, jakby ostatnie 2 lata nic dla niego nie znaczyły (w sumie nigdy nie powiedział, że znaczą). Nie wiem czy mieszkał ze mna, bo było mu wygodnie, czy coś kiedykolwiek czuł do mnie. Czuję się jakby to wszystko była moja wina i czuję się zazdrosna o Dominika, że o niego tak się troszczył - w moje urodziny pojechał odwiedzić jego rodziców. Mam straszne wyrzuty sumienia ze wzgledu na tę zazdrość, zarazem strasznie niski poczucie własnej wartości. Nie wiem, które z nas jest gorszym przypadkiem - zawsze byłam optymistką, ale przez ostatnie kilka miesięcy chyba sama dostałam depresji. Co robić? Czekać na niego czy zająć się soba i własnymi potrzebami?