Czy brak wiary we własne siły trzeba leczyć?
Witam! Piszę do was, bo od dłuższego czasu zastanawiam się, czy nie potrzebuję przypadkiem konkretnej terapii. Myślę, że potrzebuję, by ktoś ocenił z dystansu to, co czuję, że się ze mną dzieje. Przez większą część mojego życia byłam chorobliwie nieśmiała. To zaczęło się po urodzeniu się mojej młodszej siostry, miałam wtedy 5 lat i zamknęłam się w sobie. Przez całą podstawówkę czułam potworny stres w kontaktach z ludźmi, miałam kilka koleżanek, przy których czułam się sobą, ale ogólnie szkoła była torturą. Stresowałam się ogromnie w rozmowach z przypadkowymi ludźmi, wstydziłam się nawet kupować w sklepie. Od tamtego czasu staram się to w sobie przełamać, i małymi krokami nawet mi się to udaje. Mam za sobą i większe sukcesy, kiedy w okresach szczególnego wyluzowania bywam uznawana za osobę pewną siebie. Niestety, wewnętrznie nie jest to prawdą, mam silne tendencje do zamykania się w sobie oraz lęku przed otwarciem się na znajomych spoza mojego ścisłego kręgu. Nie potrafię stworzyć żadnego związku, bo przez mój brak pewności siebie boję się być sobą. Boję się, że nie zostanę zaakceptowana, gdy ten ktoś odkryje, że za maską pewności siebie i lekkiego lekceważenia kryje się cała masa kompleksów. Dodatkowo, powraca ciągle moja fobia społeczna, mam okresy, kiedy w rozmowach z nawet super sympatycznymi ludźmi nachodzi mnie ogromny lęk... Nie potrafię sobie z nim poradzić, mimo że czuję, że jest nieadekwatny do sytuacji. Zamiast rozkoszować się przyjemną konwersacją, ja chcę ją jak najszybciej zakończyć i uciec. Albo tłumię na siłę strach, próbując kontynuować; jednak pozostaję bardzo "drewniana", bo jak tu można mieć polot, jak jest się przerażonym. Mam też wahania nastroju, jednego dnia silna ekstaza, innego depresja. Szczególnie źle się ze mną dzieje tuż przed okresem, kiedy potrafię spędzić 2 dni, zamykając się w mieszkaniu i płacząc. Proste rzeczy urastają do rangi problemów, a ja czuję się bezradna. Tłumaczę sobie, że nie jestem do niczego, bo mam wiele sukcesów, jestem zdolna i inteligentna, świetnie rysuję, jestem na dobrych studiach, potrafię być atrakcyjna, ale to nie pomaga mi wyjść poza moją szarą strefę postrzegania siebie i świata. Dramatyzuję, w wielu sytuacjach dziwnie reaguję, co sprawia, że ludzie odsuwają się ode mnie. To potęguje mój strach przed brakiem akceptacji. Często popadam w świat marzeń, myśląc, co mogłabym dokonać albo co mogłabym zmienić, co mogłoby się stać gdyby... a nie potrafię po prostu zacząć robić tego, na co mam ochotę. Marzenia zastępują mi życie. Meczę się ze sobą, meczę również rodzinę i znajomych moim narzekaniem. Ogólnie wszyscy radzą wziąć się w garść i działać. Łatwo powiedziane, kiedy ja nie wierzę w swoje siły. Tymczasem czytam kolejne opisy chorób i dolegliwości psychicznych, zastanawiam się, co mi dolega. I czy z tym da się radę poradzić samemu, w jakiś sposób, czy trzeba wybrać pomoc specjalisty...