Czy jest ze mną coś nie tak?
Zacznę od początku... Mam 21 lat i ciągłą niepewność w głowie. Jakieś 3-4 lata temu miałam myśli samobójcze, w dużej mierze spowodowane niechcianym kontaktem seksualnym. Mój chłopak wymusił to na mnie psychicznie, a ja nie potrafiłam powiedzieć nie. Potem to ja miałam wyrzuty sumienia, że nie potrafię mu dać tego, czego on chce. Rozeszliśmy się na jakieś kilka miesięcy, po czym znów do siebie wróciliśmy... To był błąd. Po kilku miesiącach sytuacja prawie się powtórzyła, byłam u niego, znów puścił mi film, w którym prawie cały czas uprawiali seks, czułam się, jakby to miał być film instruktażowy. Potem zaczął zabierać się do rzeczy... najpierw się dawałam, choć wiedziałam, do czego dąży i dawałam mu na to nadzieję, jednak tym razem powiedziałam NIE. Do niczego nie doszło. Zaczęliśmy rozmowę, w której powiedział mi, że on ma już 19 lat i swoje potrzeby, i że jak ja mu nie dam tego, co potrzebuje, to on będzie się pieprzył z Agnieszką (jego była, moja była przyjaciółka i w ogóle długa historia z tym związana) na ławce w parku, a ze mną będzie tak jak jest teraz. Po jakimś czasie dalszej rozmowy ubrałam się i wyszłam... Dojechałam do domu, całą drogę płacząc... W domu rodzice nawet nie czepiali się, że wróciłam późno i bez ich wiedzy, widzieli, w jakim byłam stanie i zdawali sobie sprawę, że to przez niego... Miałam wtedy 18 lat... Przez całą tę sytuację, a raczej długo przed nią, miałam dziwne myśli... Brałam żyletkę albo nóż do papieru i się cięłam... Chciałam ukarać siebie za wszystkie przykrości i zawody, jakie sprawiam swoim przyjaciołom, rodzicom i jemu. Był moment, w którym całą wycieczkę do Oświęcimia miałam doskonały plan, wracam do siebie do miasta, idę do apteki, kupuję dużo tabletek, takich bez recepty, ale uspokajających lub nasennych i biorę je wszystkie na raz, jak tylko wrócę do domu... Na szczęście spotkałam tego dnia przyjaciółkę... Wiedziała, że od rana mam "gorszy" dzień (delikatnie powiedziawszy). Odprowadziła mnie rano na autobus. Stałyśmy po moim powrocie na środku głównej ulicy, a ja tylko płakałam jej w ramię, stałyśmy tak kilkanaście, może kilkadziesiąt minut... (Ta wycieczka była już po tym "gwałcie"). Tabletek nie kupiłam... Te wszystkie wydarzenia to już przeszłość, obiecałam sobie, że nigdy więcej nie będę się ciąć i dotrzymałam prawie że swojej obietnicy. Problem jednak polega na tym, że wciąż żyję przeszłością. Zamiast ją zostawić z tyłu, ona wciąż do mnie wraca. Nie potrafię cieszyć się tym, co mam. A mam wspaniałego mężczyznę u swojego boku, człowieka, z którym chcę spędzić resztę swojego życia. Tylko bywają chwile, kiedy mam wrażenie, że na to wszystko nie zasługuję, że przez to, co robiłam, co myślałam jestem nikim. Że kiedyś muszę stracić to, co mam, bo to nie dla mnie. Nie potrafię sobie wybaczyć, a przez to obwiniam siebie za wszystko, co złe w naszym związku, bo to przecież ja jestem nic nie warta i wszystko psuję... Niby zdaję sobie sprawę, że tak nigdy nie jest i że jestem dość wartościową osobą, ale przychodzą takie dni, gdy moja wiara w siebie upada do zera, i wtedy myślę o tym, żeby wziąć tę żyletkę... Nie robię tego, bo obiecałam i dlatego, że skrzywdziłabym tym samym jego, nie siebie, tylko swojego chłopaka... Ja w tych chwilach jestem warta mniej niż zero... Jak często zdarzają się takie dni, noce... 3-4 razy w miesiącu... Mam wrażenie, że podłoże tkwi właśnie w tej przeszłości, tylko nie potrafię się jej wyzbyć... Obwiniam siebie za to, co było, bo wiem, że było to złe...