Czy mam depresję? Co powinnam zrobić? Jak sobie pomóc?
Witam, mam 19 lat i od pewnego czasu moje samopoczucie budzi u mnie zastanowienie, zresztą nie tylko u mnie, bo u moich znajomych również. Tak naprawdę wszystko zaczęło się ponad rok temu. Moja najlepsza przyjaciółka poznała chłopaka, który nie tylko zburzył naszą przyjaźń, ale spowodował, że teraz ona widzi we mnie wroga, kiedy próbowałam to wszystko jakoś wyjaśnić, ubliżał mi, groził itp. Kaśka (moja była przyjaciółka) teraz mnie nienawidzi, wyprowadziła się od rodziców, z którymi też jest skłócona i z nikim nie utrzymuje kontaktów. Jej chłopak z zazdrości odizolował ją od wszystkich.
To wydarzenie spowodowało u mnie długotrwałe załamanie, potem do tego wszystkiego dołączyła nieszczęśliwa miłość, ale to długa historia. Przez przypadek poznałam go na gadu-gadu, okazało się, że mieszka niedaleko mnie i chodzimy w jednym mieście do szkoły... Łukasz, bo tak ma na imię, w krótkim czasie zaczął traktować mnie jako swoją przyjaciółkę, zwierzał mi się itp. Czasem miałam go już naprawdę dość... Któregoś razu, gdy nasza znajomość trwała już jakiś czas (oczywiście tylko przez GG i sms-y), wyznał mi, że jest nieszczęśliwie zakochany... jak się okazało, w mojej koleżance ze wsi... gdy to od niego wyciągnęłam, świat mi się zawalił i zrozumiałam, że go kocham. Nic mu nie powiedziałam o swoich uczuciach i starałam się być mu oparciem.
To trwało długo. Pewnego dnia, gdy znów zaczął pisać mi o tej dziewczynie (w międzyczasie byliśmy już po pierwszym spotkaniu), nie wytrzymałam i napisałam mu, co czuję. Było mu przykro i głupio, że nieświadomie mnie krzywdził, że mógł się domyślić itp. To wszystko spowodowało, że nasza znajomość się rozpadła... Łukasz stwierdził, że tak będzie dla mnie lepiej... Byłam strasznie załamana... Minął miesiąc, odezwałam się do niego... okłamałam, że nic już nie czuję (choć jakiś czas ja też naprawdę w to wierzyłam) i znów byliśmy przyjaciółmi... Łukasz był z tą dziewczyną, a ja akceptowałam to i cieszyłam się, że jest szczęśliwy, bo nigdy nie oczekiwałam, że będziemy razem...
Nasza znajomość od początku była dziwna... nikt o niej nie wiedział... Wszystko było ok do czasu, kiedy Łukasz rozstał się z dziewczyną... nie układało się im... gdy dowiedziałam się, że jest sam, znów serce zabiło mi mocniej... spotykaliśmy się, dużo pisaliśmy, lecz on już nie miał dla mnie tyle czasu co wcześniej, miałam o to pretensje i często wybuchały awantury, które najczęściej ja łagodziłam, choć uważałam, że to on jest winny. Na dodatek zwierzył mi się pewnego razu, że kręci z siostrą swojej byłej, to był straszny cios, próbowałam go od tego odwieść... Któregoś razu, gdy pisaliśmy, zaczęliśmy ze sobą ostro flirtować, myślałam, że może coś... i znów wyznałam mu miłość... niestety to był błąd... znów coraz mniej pisaliśmy, ja się złościłam i tak ze skrajności w skrajność.
Gdy nie przyszedł, a na dodatek zapomniał o moich urodzinach miarka się przebrała... nie wytrzymałam, napisałam mu jak się z tym wszystkim czuję, że nic na siłę i że koniec, tak też radzili mi przyjaciele, gdyż nie mogli już patrzeć na moje łzy... Łukasz próbował się bronić, źle odczytywaliśmy swoje emocje i ku mojemu zdziwieniu nastał prawdziwy koniec, to już będzie 3 miesiące. W tym czasie próbowałam mu pisać, żebyśmy się ostatni raz spotkali, wyjaśnili sobie wszystko i rozstali w zgodzie, niestety on to zlekceważył... Strasznie źle się z tym czuję, najgorsze jest to, że mieszkamy blisko siebie, często go widuję, np. wczoraj kupowałam na festynie piwo... nie wiedziałam, że on jest za ladą, uśmiechał się do mnie, zagadał coś o pracę, podziękował i tyle... wróciłam do domu i nie mogłam opanować płaczu i myśli, żeby ze sobą skończyć...
Nie akceptuję siebie, tego jak wyglądam (jestem przy kości), ciągle próbuję się odchudzać, ale bez większych rezultatów, na brzuchu pojawiły mi się rozstępy i to mnie przytłacza... Mam 19 lat, wszystkie moje przyjaciółki, koleżanki mają facetów, a ja jestem ciągle sama i nie wierzę, że to się kiedyś zmieni... Na dodatek moja sytuacja finansowa też nie jest za dobra... pochodzę z ubogiej rodziny, mieszkam z mamą i bratem w jednym pokoju, rodzina zza ściany ciągle podstawia nam kłody... W tym roku zdałam maturę, poszłam zaocznie na studia, gdyż na dzienne mnie nie stać, poza tym chciałam studiować pedagogikę, a to dość oblegany kierunek... Poszłam do pracy, żeby odłożyć na szkołę... bo wiem, że w tej kwestii nie mogę liczyć na mamę... niestety z braku zamówień zwolnili mnie i teraz mam problem ze znalezieniem nowej, co strasznie mnie dobija... Boję się, że będę musiała przez to zrezygnować ze szkoły...
Mam już tego wszystkiego dość, nie radzę sobie z tym... już głupio mi komukolwiek się żalić, bo ciągle słyszę "ciesz się tym co masz...". A tak naprawdę, to co ja takiego mam? Na dobrego psychologa obecnie mnie nie stać, poza tym nie mam odwagi. Martwi mnie, że tak bliskie i ważne dla mnie osoby nie chcą już utrzymywać ze mną jakichkolwiek relacji, szczególnie martwi mnie Łukasz... coraz częściej nachodzą mnie myśli samobójcze... lecz nie mam na to odwagi... nie chcę tego robić bliskim, bo wiem, że to egoistyczne... pomogę sobie, ale innym? Nie chcę, żeby ktoś miał przeze mnie wyrzuty sumienia... Nie potrafię sobie pomóc i wyjść z tego, a gdzieś czuję, że uciekają mi najpiękniejsze lata... siedzę w domu, słucham smutnej muzyki, nigdzie nie wychodzę, bo boję się, że przy znajomych znów sie rozkleję i zepsuję im zabawę. Proszę o radę... Co mam zrobić? Z góry dziękuję... pozdrawiam serdecznie.