Czy mogę być jeszcze szczęśliwa?

Witam. Jestem 25-letnią kobietą, a na swoim koncie już tyle przeżyć.... Postanowiłam do Was napisać, gdyż nie do końca rozumiem, jak dalej mam postępować w tym swoim życiu i jak odzyskać nadzieję na lepsze jutro. Może przejdę do opisu swojego problemu... Spotykam na swojej drodze mężczyzn, z którymi nie potrafię się dogadać.... W wieku 18 lat poznałam swoją wielką (i jak się okazało), jedyną miłość. Byliśmy ze sobą 4,5 roku, ale niestety brak perspektyw, brak kąta, szkoła i chęć poznania czegoś nowego, zabiła tę miłość. Mój chłopak oświadczył mi się po 2 latach wspólnego bycia, a chodziliśmy ze sobą kolejne 2,5 roku. Czułam, że ten związek nie przechodzi przez kolejne etapy (tj. zamieszkanie, ślub itp.). Rozstaliśmy się. Weszłam prawie natychmiast w kolejny związek, który trwał pół roku, a po 3 miesiącach ten chłopak mi się oświadczył i ja, o dziwo, nie wiem czym kierowana, zgodziłam się:( może chciałam zapomnieć... Skończyło się, gdyż zauważyłam, że mój partner ma bardzo ciężkie podejście do pieniędzy, właściwie tylko o nich mówi, a związek z nim wiązałby się z wyjazdem z miasta i przeprowadzenia się w jego strony - w góry. Po tym związku byłam sama... zaledwie przez... miesiąc:( Wpakowałam się w kolejny związek, który trwał zaledwie 3 miesiące. Zakończył się z chwilą, jak ten chłopak zadzwonił do mnie i wydzwaniał cały czas o 2 w nocy, będąc pod wpływem alkoholu. Zakończyłam to. I znowu przerwa, która trwała tym razem... 2 miesiące. Kolejnym chłopakiem, którego poznałam, był hokeista. Nasza znajomość trwała 6 miesięcy i zakończyła się w momencie, gdy zauważyłam, że ten chłopak właściwie nigdy nie ma dla mnie czasu, no i że nie traktuje mnie należycie. Cały czas porównywałam te związki do tego mojego pierwszego, w którym miałam wszystko... a traktowana byłam w sposób wyjątkowy (kwiaty, upominki, praktycznie spędzanie każdej wolnej chwili w swoim towarzystwie). Adam odszedł pod koniec lutego... a ja zrezygnowana zrobiłam sobie spokój od związków na blisko 4 miesiące. Po tym czasie poznałam swojego obecnego męża... Maćka poznałam pod koniec czerwca, w lipcu pojechaliśmy na wczasy wspólne, a pod koniec sierpnia Maciek mi się oświadczył... Chciałam tego, było mi z nim cudownie, rozumieliśmy się, a sama sobie powiedziałam: może do 3 razy sztuka, no i zgodziłam się. W październiku wzięliśmy ślub. Zamieszkaliśmy razem, no i zaczęły się problemy... W czasie trwania związku Maciek powiedział mi w czasie drobnej kłótni, że nie powiedział mi o 2 kredytach, które miał, mówił to z uśmiechem i satysfakcją, jakby cieszyło go to, że mnie rani... Zaczęły się częste kłótnie, straciłam poczucie bezpieczeństwa, myśl o dziecku, o większym mieszkaniu rozmyła się w jednej chwili. Mój mąż okłamał mnie nie tylko w tym... wspólnie spędzone wczasy, które ja załatwiłam do Bułgarii spowodowały kłótnie, on kazał mi oszczędzać na wszystkim, ustalił po ślubie, że będziemy mieli oddzielne karty bankomatowe, nie dawał mi pieniędzy. Seks stał się w ogóle rzadkością, brak przytulania, straciliśmy ze sobą kontakt, wszystko to narastało... Maciek straszył mnie często, że się wyprowadzi i nie robi tego tylko ze względu na to, iż mu się nie chce spakować. Więc 10 grudnia spakowałam mu ciuchy i postawiłam przy drzwiach, powiedziałam: droga wolna... Myślałam, że nie pójdzie, czułam się strasznie:( Wyszedł... mimo wszystko przeszła mi złość bardzo szybko... Widziałam swoje błędy, że cały czas mu wypominałam pewne sprawy, ale postanowiłam, że może warto coś naprawić, w końcu to mój mąż, że może warto sobie dać jeszcze jedną szansę. Odezwałam się do niego, wyciągnęłam rękę, a on... powiedział, że dobrze mu u rodziców, że on się nie nadaje do małżeństwa, że właściwie to mnie nie kocha, że nie chciał mieć dziecka, że właściwie dla niego liczy się tylko samochód, bo kocha samochody, i chce być sam... że traktował mnie jak koleżankę, że go męczy mieszkanie w bloku, że mam dać mu spokój:( Strasznie to przeżyłam... 14 grudnia połknęłam garść tabletek, popiłam winem, chodziło o to, że nie mogłam sobie z tym poradzić. Trafiłam do szpitala z próbą samobójczą na koncie....podczas leżenia na szpitalnym łóżku i odtruwania mojego organizmu kroplówkami, które schodziły 4 godziny, dużo myślałam... Ze szpitala wypisali mnie rodzice. Pytano mnie, czy poinformować męża, ale ja już go nie chciałam widzieć. O dziwo, on wiedział, że jestem w szpitalu, i nawet do mnie nie przyszedł :( Wróciłam do domu dopiero po kilku dniach bycia u rodziców, gdyż bardzo się o mnie martwili:( Wiem, że postąpiłam głupio, że mam dla kogo żyć, ale strasznie się załamałam... Później przyszły święta, sylwester, Nowy Rok i próbowałam dalej, żeby Maciek wrócił, poniżałam się :( Jednakże po Nowym Roku coś we mnie pękło... Przestałam się odzywać, zrozumiałam, że to już koniec. Od wyprowadzki Maćka minął ponad miesiąc, jestem gotowa i chyba już nawet przekonana do rozwodu :( Boję się, ponieważ w trakcie tej przerwy zdążyłam znowu kogoś poznać i znowu wydaje mi się, że jest fajny, że mnie rozumie, że fajnie mi się z nim spędza czas. On mnie słucha, stara się jak może, zabiera mnie w różne miejsca, jest mi bardzo dobrze w jego towarzystwie. Boję się jednak. Ja się raczej już nie zaangażuję, boję się po prostu... Nie chcę tego faceta zranić, naprawdę przy nim jest mi dobrze, dużo ze sobą rozmawiamy... Jestem jeszcze żoną Maćka, ale myślę, że niedługo ta kwestia zostanie rozwiązana... Zupełnie nie wiem, co robić... Czy skreślić tego faceta, który tak bardzo się stara, w którym mam takie oparcie, czy po prostu dać sobie znowu szansę? Ja już sama nie wiem... Nie chcę myśleć w kółko o swoich niepowodzeniach, a on mi to ułatwia.... Pomocy!!! Ja się boję załamania w końcu nerwowego :(

KOBIETA ponad rok temu

Witam!

Myślę, że dobrze byłoby, gdyby zastanowiła się Pani nad odpowiedzią na pytanie: kim jestem i do czego w życiu zmierzam. Odnoszę wrażenie, że ważne życiowe decyzje podejmuje Pani pod wpływem impulsu. Wchodzi Pani bardzo szybko w kolejne związki, które kończą się rozczarowaniem. Czytając Pani list, można wnioskować, że poczucie własnej wartości buduje Pani w oparciu o związek, w który jest Pani w danym momencie zaangażowana. Natomiast w moim odczuciu, warto byłoby zbadać, jak kształtuje się Pani poczucie wartości, nie będąc w relacji z mężczyzną. Jednak na to i wiele innych pytań, uważam, że powinna Pani poszukać odpowiedzi we współpracy z psychoterapeutą. Zasadą carpe diem można kierować się do pewnego momentu. W końcu jednak, brak stałości w życiu staje się obciążający dla psychiki. Szczerze polecam współpracę z psychoterapeutą. Takie spotkania na pewno nie zaszkodzą, a mogą znacznie ułatwić Pani życie.

Pozdrawiam!

0

Miłość jest esencją życia. Jedni dostają ją w sposób naturalny, a inni są skłonni kupować jej iluzję nawet po bardzo wysokiej cenie. Nie mówię o uzależnieniu od miłości, ale od iluzji miłości, która jest szczególnie niebezpieczne dla młodych kobiet. Myślę, że może mieć Pani w sobie ogromny głód miłości, więc akceptuje Pani mężczyzn takimi, jacy oni są, bez refleksji jakie są Pani najważniejsze potrzeby.

Uważam, że najwłaściwszym wyjściem byłaby psychoterapia, ażeby oduczyć się nałogowych zachowań, nauczyć się komunikować ze sobą, czyli z małą dziewczynką i zadbać o jej prawdziwe szczęście.

Serdecznie pozdrawiam!
Magdalena Nagrodzka
PSYCHOLOG, PSYCHOTERAPEUTA
www.nagrodzkacoaching.pl

0
redakcja abczdrowie Odpowiedź udzielona automatycznie

Nasi lekarze odpowiedzieli już na kilka podobnych pytań innych użytkowników.
Poniżej znajdziesz do nich odnośniki:

Patronaty