Czy moje relacje z partnerem są jeszcze do odratowania?
Jestem z facetem 2 lata. Kocham go i bardzo mnie pociąga fizycznie. Na początku naszego związku jak u większości par było cudnie, motyle w brzuchu, namiętne zblizenia prawie przy każdym spotkaniu. Nie zawsze było idealnie czasem nie mogliśmy się dopasować nie wychodziły nam orgazmy, ale chcieliśmy się siebie uczyć i ciągle było nam mało. Po kilku miesiącach najwieksze szaleństwo się uspokoiło. Jestem świadoma, że okres początków i wielkiej namiętności w każdym związku z czasem przemija, ale mimo to nadal pozostała między nami całkiem fajna chemia i pożądanie. Uwielbiałam to jak na mnie patrzył i rozbierał mnie wzrokiem, jak szeptał, że zaraz się we mnie wgryzie, albo zerwie ze mnie wszystko. Przez półtora roku było ok pod względem chęci na seks. Robiliśmy to średnio 3-4 razy w tygodniu, nie zawsze miałam orgazm, u niego też bywało różnie, ale zawsze sobie jakoś pomagaliśmy i rozmawialiśmy o tym i było spoko, on nadal miał na mnie ochotę. Jednak od pół roku. Mój facet całkiem zmienił podejście do seksu. Po prostu stracił chęć... I nie chodzi o to, że mnie nie kocha. Nadal jest mega czuły, co chwilę mnie całuje chce się tulić, często powtarza, że pięknie wyglądam i że mnie bardzo kocha i jestem jego szczęściem i to się nie zmieniło. Zniknęła jednak namiętność po jego stronie. Mogę leżeć nawet nago obok niego a on się tylko poprzytula i pójdzie spać. Często poprzez masaż wprowadzaliśmy się w atmosfere sensualności i prawie zawsze kończyło się na seksie. Teraz jak pytam czy mnie pomasuje, to owszem robi mi masaż, prawi często przy tym komplementy, ze mam cudne ciałko, ale unika miejsc intymnych, żeby nie iść dalej. Kiedy ja go miziam to słabo reaguje, czesto też od razu wcześniej zaznacza, że jest zmęczony albo coś go boli. Z 3-4 razy na tydzień zrobiło się raz na miesiąc... Kiedy już dochodzi do zbliżenia zwykle dlatego, że mój facet widzi, że jestem sfrustrowana i że mi tego brakuje to mam wrażenie że musi się strasznie gimnastykować i po prostu odgrywa scenę aby mnie zaspokoić. Sobie co chwila musi pomagać ręką często w ogóle nie może dojść, nawet jak próbuje go zaspokoić różnymi innymi sposobami niż stosunek... Oboje nie jesteśmy bogami seksu ale dla mnie to już naprawdę robi się strasznie trudne i czuję się sfrustrowana i odtrącona mimo całej pozostałej czułości, której nie brakuje w naszym związku. W pozostałych sferach dobrze się dogadujemy uwielbiamy, ze sobą rozmawiać i żartować. Facet wydaje się być nadal mną zywo zainteresowany, pod każdym względem.... oprócz seksu... Kiedyś jak kilka dni z rzędu nic nie robiliśmy to sam się dopytywał czy coś się nie stało... teraz unika tematu. Jestem kobietą uważaną za bardzo atrakcyjną, dbam o siebie, ale czasem się też zasnatanawiam czy to ze mną nie jest
coś nie tak... Podpytywałam kiedyś, to ciągle zasłania się tym, że meczy go jego praca. Tą samą pracę i te same problemy miał też rok temu, a jednak było inaczej. Nie wiem czy jest to kwestia tego, że może coś go zraziło za którymś razem gdy nie udało nam się idealnie zgrać i nawzajem doprowadzić do orgazmu, czy to coś innego, depresja? A może faktycznie jakieś przemęczenie? Choć nie sądzę bo trwa to już pół roku i nic się nie zmienia. Wątpię żeby dalsze rozmowy coś tu wniosły. Przecież nie zacznie nagle czuć porzadania bo kolejny raz o tym pogadamy. Widzę, że jemu jest dobrze tak jak jest. Nie wiem czy zadowala się sam ze sobą, ale widziałam kiedyś u niego na kompie, że ogląda porno, nie jest to jakiś wielki problem bo wiem, że każdy to czasem robi, kobiety też i nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Wiem też, że mnie nie zdradza, każdą wolną chwilę poa pracą spedza ze mną. Zastanawiam się czy taka sytuacja jest jeszcze do odratowania, czuję, że jak tak dalej pójdzie to ja w końcu nie wytrzymam w takim związku... nie mogę się dopraszać o seks i oglądać jak się trudzi żeby mnie zaspokoić zamiast widzieć, że sam tego chce tak jak kiedyś...