Czy potrzebuję leków na apatię?
Nie wiem od czego zacząć, to może najpierw się przedstawię. Nazywam się Michał, mam 19 lat i jestem studentem. Uważam się za inteligentnego człowieka ze ścisłym umysłem. Interesuje mnie psychologia - kiedyś nawet anonimowo starałem się pomagać ludziom chorym na depresję i nigdy nie spodziewałem się, że to ja będę potrzebował pomocy. Mój problem to apatia, która męczy mnie od 10 miesięcy. Wszystko zaczęło się od tego, kiedy moja przyjaciółka przestała utrzymywać ze mną kontakt. Przyjaźń traktuję bardzo poważnie, na równi z miłością. Wiadomo, na początku bardzo to przeżywałem, byłem smutny i przygnębiony, ale to normalne - minęło mi po dwóch tygodniach. Jednak później zaczęło się dziać coś dziwnego z moją głową.
Nigdy nikomu o tym nie mówiłem, dlatego ciężko mi teraz opisać to, co czułem. To było coś jak rozdwojenie jaźni, nie wiem, jak to nazwać. Byłem pewien, że nie jestem sobą, aż śmiać mi się chciało, że jak patrzę się w lustro, to nie jestem ja. Jak prowadziłem samochód, to bardzo pewnie, nie bałem się niczego, bo wiedziałem, że jak będzie wypadek, to obudzę się i znowu będzie normalnie. Przez tydzień nie wychodziłem z domu, a mało tego - cały czas leżałem na łóżku, nie miałem żadnych potrzeb. Gdy dzwonili do mnie koledzy, żebym wyszedł na piwo, nie wiedziałem, co powiedzieć - spławiałem ich tak, żeby minął ten okres, kiedy nie jestem sobą. A wiedziałem, nie wiem skąd, że niedługo się skończy. Czułem, że po prostu kontroluję ciało jakiegoś człowieka.
Wszystko trwało około tygodnia, minęło mi, już nie mam z tym problemu. Pytanie numer jeden - czy to, co miałem, można jakoś sklasyfikować? Od tego czasu (listopad ubiegłego roku) odczuwam ciągłą apatię. Nie mam ochoty na pracę, szkołę, imprezy, znudził mi się alkohol, narkotyki, łatwe dziewczyny, nie umiem szczerze śmiać się i cieszyć, co czasem sprawia innym przykrość, denerwują mnie ludzie i wolę przebywać w towarzystwie jednej albo dwóch osób.
Często SAM chodzę na spacery albo jeżdżę do rana samochodem, ale tak, żeby nikt się o tym nie dowiedział i oszukuję, że byłem w domu. Nie mam dziewczyny, nie miałem już dawno (nigdy nikogo nie kochałem), ale na brak powodzenia nie narzekam. Otaczają mnie prześliczne, ale niesamowicie głupie dziewczyny i nie mam z kim porozmawiać. Koledzy to lenie, alkoholicy bez szkoły i bez pomysłów na przyszłość, z którymi też się nie dogaduję. Z rodziną nie mam żadnego kontaktu, bo wstyd mi za niektórych.
Już się lepiej czuję, bo wygadałem się trochę :) a jeszcze lepiej poczuje się, gdy ktoś to przeczyta i da jakąś odpowiedź. Niechętnie dzielę się swoimi problemami, wolałbym pisać do jednej osoby, ale nie ma takiej opcji na waszym portalu. Proszę o prostą logiczną radę. Jeśli mój problem jest dziecinny albo typowy dla nastolatków, to niech ktoś DOJRZAŁY napisze, że to normalne. Może tak ma wyglądać dorosłe życie? Może jestem chory na depresję? Może po prostu jestem rozpieszczony? A jeśli nie, to może jest jakieś lekarstwo na tę ciągłą niechęć i ospałość? Co zrobić, żeby było tak jak dawniej???