Czy to coś poważnego, a może mam urojenia...? Depresja?
Witam... Mam 15 lat i jestem kobietą. Od roku nieodłącznym elementem mojego dnia jest złe, często fatalne samopoczucie. Czuję, że żyję w dwóch światach. Istnieje szkoła (tam nie jest najgorzej, chociaż kiedy mocno dopadnie, potrafię płakać cały dzień i z nikim nie rozmawiać), następnie dom. Tam jest najgorzej... Często kłócę się z rodzicami... mam dość świata, gaszę światło, zamykam drzwi i siedzę w pokoju... słucham przygnębiającej muzyki, patrzę przez okno i rozmyślam. Dlaczego jestem inna... Czuję, że nie pasuję do tego świata! Jestem wrażliwa... łatwo mnie zranić, ale staram się stawiać dobro innych ponad swoje, kiedy robię inaczej, mam ogromne wyrzuty sumienia. Obwiniam siebie o wszystko co najgorsze... Swój gniew, złość i smutek uspokajam często poprzez podcinanie sobie żył. Rodzice nie wiedzą... Boję się powiedzieć, nie chcę, aby mieli wyrzuty sumienia, wiedzą tylko moi przyjaciele. Nie potrafili pomóc, nie mieli siły. A ja się staczałam, miałam ochotę się zabić... nadal mam. Często duszę się własnymi rękoma... z nadzieją, że upadnę i już nigdy się nie obudzę. Ostatnio nawet próbowałam przedawkować leki... wzięłam kilka tabletek... nic nie zadziałało. Próbowałam nawet załatwić sobie narkotyki na złoty strzał... ale wszyscy się bali dotykać takiej brudnej sprawy. Boję się iść do psychologa... wiem, że nie będę potrafiła mu wyznać w 4 oczy tylu spraw. Wstydzę się i gardzę sobą! Nie zasługuję na rodzinę ani na nikogo! Chcę stać się dla kogoś ważna! Poznałam wspaniałą przyjaciółkę, wiele razem przeżyłyśmy, pomogłam jej wyjść z depresji. Jakiś miesiąc temu wróciła do mnie depresja i znowu zaczęłam się dusić, ciąć... miałam myśli samobójcze. Wtedy ona mnie zostawiła... akurat byliśmy na wyjeździe z zespołem wokalnym. Poznałam ją z moimi przyjaciółmi, których znam od 6 lat. Zostawili mnie! Samą! Widzieli, że coś jest nie tak... jednak odepchnęli mnie od siebie... wykluczali z rozmów... kłócili się o miejsca w autobusie miedzy sobą. Równie dobrze mogłoby mnie tam nie być. Płakałam całe 2 dni, w nocy zawiązałam sobie sznurek wokół szyi w nadziei, że się uduszę. Nie udało się. Obudziłam się z tą samą myślą, że nie mam po co żyć. Patrzyłam w jeden punkt i do nikogo się nie odzywałam. Wróciłam do domu... nastroje depresyjne nasilały się wieczorem. Swój smutek ukrywałam w szkole, śmiejąc się... chyba próbowałam oszukać samą siebie. Pół roku temu zmarła mi prababcia... baaardzo ją kochałam, dotarło do mnie, że mogłam poświęcić jej więcej czasu. Płakałam... krzyczałam w płaczu. Nadal się nie pozbierałam do końca. Brakuje mi jej. Kiedy na Wszystkich Świętych po raz pierwszy stanęłam nad jej grobem (nie było mnie na pogrzebie, gdyż byłam na wycieczce), poczułam się bardzo dziwnie... ale to chyba normalne, następnie razem z rodziną pojechaliśmy odwiedzić rodzinę... pokój, w którym zawsze na nas czekała był pusty. Zgaszone światło, jej buty stały przed drzwiami. Chciało mi się płakać. Było cicho i smutno bez niej. Teraz zakochałam się w chłopaku, który mieszka 150 km od mojego miasta... :( Straciłam przyjaciół. WSZYSTKICH! Odsunęli mnie... chociaż uporczywie twierdzą, że wyolbrzymiam, że tylko mi się wydaje i że to ja się odizolowałam. Jednak jeśli jest to prawda, to dlaczego tak to przeżywam, dlaczego to ja cierpię, nie oni! To oni mnie wykluczyli. Przepraszam, że tak chaotycznie piszę... :( Próbowałam się z nimi pogodzić... naprawdę, powiedziałam, że jestem w stanie zapomnieć... jeśli oni nie będą mnie pomijać i będę wiedziała o wszystkich ich sprawach. Jednakże następnego dnia moja przyjaciółka obwieściła mi, że nasz przyjaciel (ona zaczęła z nim rozmawiać 2 tygodnie temu, ja znam go od 3 lat) zwierzył jej się, że kocha taką jedną dziewczynę. To zabolało… znowu zostałam pominięta... potraktowana jak gówno! Jak on mógł! To ja byłam z nim, gdy miał problemy. Nienawidzę tego uczucia zazdrości...:( Ale nie potrafię się z tym pogodzić, moja własna przyjaciółka wypchnęła mnie z mojej paczki... Na dodatek też twierdzi, że wyolbrzymiam i że lubi nas TAK SAMO! I JESTEŚMY DLA NIEJ RÓWNYMI PRZYJACIÓŁMI! ŻE MA DO NAS TAKIE SAMO ZAUFANIE! Dlaczego? Przecież to ja byłam przy niej, kiedy mnie potrzebowała...NIE ONI! Oni nie wiedzieli nawet o jej istnieniu! Czym ja sobie na to zasłużyłam...?:( Mam napady wściekłości... jestem bezsilna… przed chwilą zaciskałam mocno pięści i cała się zwijałam... tak mi źle... nawet nie potrafię płakać... ani się śmiać. Patrzę obojętnie w monitor... nie mam nadziei na poprawę. Dzisiaj modliłam się o to, aby potrącił mnie jakiś rozpędzony samochód. Wiem, że to złe... Ale nie chcę żyć! Mam napady lękowe... zagryzam usta i biorę ręce do buzi. Kiedy ktoś z mojej rodziny jest w podróży, myślę o najgorszym. Wczoraj, kiedy długo nie wracali, płakałam... wyobraziłam sobie, że jestem sama, nie ma mamy, taty ani siostry... uwierzyłam w to... musiałam zadzwonić. Kiedy powiedzieli, że już wracają, zaczęłam płakać z radości. W nocy często się budzę, po 3 razy, aby sprawdzić, ile jeszcze snu mi pozostało... Doświadczam częstych bólów serca oraz kłucia w klatce piersiowej. Często kręci mi się w głowie i robi się ciemno przed oczami. Myślę już, że mam paranoję, że jestem wariatką... to uczucie jest STRASZNE! Mój były przyjaciel powiedział, że powinnam iść na terapię, że mam depresję i muszę iść do psychologa... czuję, jak zwraca się do mnie pobłażliwie... NIE CHCĘ TEGO! Nie chcę litości! Nienawidzę siebie i swojego ciała! Mam grube nogi, pryszczatą twarz i krzywe zęby... to co, że inni mówią, że to nieprawda. Ja widzę! I już dobija mnie to, że nie wiem, czy mam depresję, czy sobie coś uroiłam. Chcę porady specjalisty, nie daję sobie rady... jednak tak trudno mi sięgnąć po pomoc, przerwać milczenie. Proszę, pomóżcie! Czy powinnam się leczyć? Czy te zachowania są normalne?