Czy to depresja, a może nerwica?
Witam serdecznie, jestem kobietą, mam 23 lata, właśnie skończyłam studia. Zawsze wiedziałam, że jestem osobą wrażliwą, wszystkim się przejmowałam i każdą krytykę ludzi brałam do siebie. Kiedyś jednak byłam uśmiechniętą, wesołą dziewczyną, miałam mnóstwo pomysłów na życie, energię na wszystko. Dostałam się na studia, chodziłam na imprezy, miałam dużo znajomych, przyjaciół, ale przede wszystkim potrafiłam się cieszyć, okazywać radość, czuć ten dreszcz podniecenia i szczęście, kiedy coś mi się udawało... Teraz kończę studia i czuję się jak 60-letnia kobieta... musiałam iść do pracy na 3 roku, wpadłam w pracoholizm, w tygodniu pracowałam, w weekendy uczyłam się, a wolne chwile poświęcałam narzeczonemu. Awansowałam szybko. Skończyły się imprezy, znikli znajomi i przyjaciele. Teraz też ich mam, ale są to znajomi przede wszystkim mojego chłopaka, a nie moi. Wiem, że jeślibyśmy się rozstali, zostałabym sama. Już podczas pracy zaczęłam dystansować się od ludzi, użerałam się z nimi cały dzień w pracy, nienawidziłam ich. W pociągu wolałam siedzieć na korytarzu, bo w przedziale czułam się okropnie, w autobusie i tramwaju dostawałam białej gorączki, przeklinając wszystkich, którzy obok mnie stoją.
Nie potrafię już teraz zawierać tak łatwo znajomości, w grupie czuję się strasznie, nie potrafię rozmawiać i siedzę cicho. Jak spotykam się z jedną osobą, to mówiąc coś, czuję się głupio, jakbym robiła z siebie głupka. Przecież ja nic mądrego nie potrafię powiedzieć, ciężko mi składać ładne zdania, strasznie się denerwuję. Jakoś dawałam sobie z tym radę, ale teraz jest jeszcze gorzej. Denerwuję się bez powodu, nagle zaczyna mi przeszkadzać jakieś głupstwo i mam ochotę nakrzyczeć, jestem zła. Podczas kłótni z matką nerwy tracę już po 1 minucie, trzęsą mi się ręce i nie mogę przestać płakać... Ciągle płaczę... nic mnie nie cieszy... już nie czuję podniecenia ani szczęścia z sukcesów... wydaje mi się, że nic mi w życiu nie wyszło, że jedyne co mnie trzyma, to mój chłopak... nie potrafię nic zmienić... nienawidzę swojej pracy... ale jak pracuję, to na maksa i daję z siebie wszystko, boję się nudy... jak wracam do domu, mogłabym siedzieć godzinami, patrząc w telewizor albo po prostu mogę nic nie robić... czasami mam dużo energii... mam ochotę gdzieś wyjść, imprezować, bawić się... ale nagle zdaję sobie sprawę, że nie mam gdzie i z kim... czuję, że spadło na mnie tyle obowiązków, a ja już nie chcę ich dźwigać, nic mi się nie chce...
Z początku myślałam, że to przez leki hormonalne... zmniejszone libido... ale teraz wydaje mi się, że problem jest w mojej głowie... kiedyś po prostu mogłam tupnąć nogą i powiedzieć sobie "weź się, ogarnij"... teraz tego nie potrafię...cierpię ja i mój chłopak, bo ciężko jest mi okazywać uczucia... nie wiem, co mam robić, do kogo się zgłosić... boję się iść do psychologa, bo nie wiem na kogo trafię... albo że jeśli pójdę i tam usiądę, to będzie mi się wydawało, że wszystko jest OK i po co ja tu przyszłam... że się nie otworzę... a może ja wszystko tylko wyolbrzymiam i wcale nie jest tak źle?....