Czy warto dalej być razem?

Mam 31 lat i wraz z partnerem - 29 lat, wychowuję niespełna 2 letnie dziecko, chłopca. Z ojcem mojego dziecka znam się od prawie 6 lat. Poznaliśmy się, kiedy ja mieszkałam sama w wynajmowanym mieszkaniu, zaś mój chłopak wraz z rodzicami i dziadkami (rodzicami matki). Ponieważ moja sytuacja materialna została poważnie zachwiana tzn. straciłam pracę z dnia na dzień i nie było mnie stać na dalsze, samodzielne wynajmowanie mieszkania, mój chłopak zaproponował, abym zamieszkała z nim wraz z jego rodziną.

Przystałam na takie tymczasowe rozwiązanie ponieważ mam mamę i 2 starszego rodzeństwa, z czego siostra usamodzielniła się i mieszka z mężem, a mama wraz z bratem i swoją siostrą w 35 metrowej kawalerce. Zgodziłam się, mimo iż proponowałam również chłopakowi, abyśmy wspólnie wynajęli mieszkanie, oczywiście jak tylko uda mi się znaleźć nową pracę.

Sytuacja mojego chłopaka była następująca: 3 miesiące wcześniej zakończył prawie 4-letni związek, odbywał służbę wojskową niespełna 4 km od własnego domu, toteż widywał się 2 razy w tygodniu z rodziną. Rodzice Pawła mieszkali również w trudnych warunkach, dom nadawał się właściwie do zburzenia, ze względu na "ząb czasu", który, niestety,  spowodował poważne zachwianie konstrukcji domu. Warunki w domu też trudne, ciasna sypialnia rodziców, salon połączony z kuchnią i malutki 2,5/3 pokoik mojego chłopaka. Salon zajmowali dziadkowie mojego chłopaka i tam toczyło się ich codzienne życie. Działka bardzo ciasna, bez mediów, własna studnia.

Chociaż na zdrowy rozsądek wydawałoby się, że mieszkanie 6 osób w takich warunkach jest niemożliwe, zgodziłam się entuzjastycznie, ponieważ uczucie między nami było silne i obydwoje wiedzieliśmy, że znaleźliśmy swoją drugą połówkę. Mojemu chłopakowi kończyła się służba, tymczasem ja całe te dni spędzałam sama w domu. Piszę sama, bo właściwie od początku czułam dziwny opór w porozumiewaniu się z przyszłymi teściami i ich rodzicami. Teściowa zawsze jasno wyrażała swoje zdanie, często zupełnie odmienne niż moje, ale postanowiłam być biernym słuchaczem i nie powodować konfliktów. Ona natomiast urażała mnie niemal na każdym kroku, nigdy nie pytała mnie o zdanie na dany temat, tylko z chlubą wyrażała własne opinie.

Było mi przykro, ale w zawsze w takich chwilach przyświecała mi myśl, że przecież nie wiąże z nią swojego życia, ale z jej synem, który mnie przecież kocha. I tak znosiłam wszystkie jej docinki, uwagi i poglądy w zupełnej samotności. Kiedy mój chłopak dopełnił służby i po 2 miesiącach powrócił do domu sytuacja bardzo się zmieniła. Teściowie zwoływali często zebrania w późnych porach wieczornych, wyciągając nas już z łóżka i domagali się, abyśmy jak najszybciej znaleźli pracę. W gruncie rzeczy rozumiałam ich, ponieważ mój zasiłek był niewielki i starczał tylko na moje potrzeby, zaś chłopak nie miał jeszcze pracy.

Ponadto jego rodzice postanowili zbudować nowy dom na tej samej, ciasnej działce, więc przez okres pół roku koczowaliśmy wszyscy w garażu. Teściowie zaproponowali nam, abyśmy zajęli poddasze w nowym domu, bo mieszkanie razem wychodzi wszystkim taniej. Dodatkowo, kiedy podjęłam pracę i próbowałam stworzyć kalkulację miesięcznych wydatków, teściowa śmiała się ze mnie i coraz bardziej sugerowała, ze kieszeń we wspólnym domu powinna być wspólna. Nigdy nie zapytała nas o plany, zakładając z góry, ze skoro ona ma syna jedynaka, to nie widzi innej możliwości, jak tę, abyśmy mieszkali w jednym domu.

Oczywiście niezbyt spodobał mi się ten pomysł, ponieważ mieszkanie z nimi zawsze traktowałam przejściowo i myślałam poważnie nad kupnem własnego mieszkania, co zresztą z mojego punktu widzenia, przy obecnym rynku, wydawało mi się nieosiągalne w pojedynkę, liczyłam natomiast, że kiedy razem będziemy pracowali, może początkowo wynajmując mieszkanie, w końcu weźmiemy wspólny kredyt i zaczniemy dorosłe życie tylko we dwoje. Mój chłopak nadal nie miał pracy, za to czas wolny angażował głównie w pomoc przy budowie domu teściów, ja również pracowałam fizycznie przy wyburzaniu starego domu oraz fundamentach nowego domu.

Spędzałam cały ten czas u Pawła, zapominając prawie o własnej rodzinie. Czasami nie miałam już siły, bo kiedy przychodziłam z pracy od razu przebierałam się i na nowo do ciężkiej roboty. Zaręczyliśmy się po roku znajomości. Myślałam, że idąc za ciosem wkrótce weźmiemy ślub i zaczniemy życie razem. Kiedy przebąkiwaliśmy coś na temat ślubu, teściowie bez ogródek dali mi do zrozumienia, ze oni będą partycypować w wydatkach i organizowaniu wesela.

Od jakiegoś już czasu czułam podświadomie jak teściowie próbują wpłynąć na decyzje Pawła, jak próbują dyktować nam swoje warunki, jako, że mieszkaliśmy z nimi. Chodziło tu o główne kwestie takie jak praca Pawła, jego wykształcenie, nasze mieszkanie u nich, oczekiwania wobec mnie. Rozmowy te przebiegały w atmosferze tajemnicy przede mną, tzn. rodzice wołali Pawła pod jakimś pretekstem do swojej sypialni późnym wieczorem, a nad ranem lub jeszcze tego samego wieczora Paweł zadawał mi pytania w stylu: "czy ja przypadkiem nie jestem pod twoim pantoflem?" lub oznajmiał mi plany na kolejne dni: jutro nie będzie mnie w domu cały dzień, bo jadę z tatą załatwiać to czy to...

Czułam się fatalnie, bo wracałam po pracy do domu, w którym czułam się obco, nie miałam z kim porozmawiać, nie chciałam korzystać z tel. stacjonarnego, a połączenia kom. były wówczas dość drogie, nie miałam w okolicy żadnej przyjaciółki, z którą mogłabym się spotkać, mama z bratem mieszkała 40 km dalej, a w miejscowości gdzie mieszkają teściowie jest mało autobusów albo wiecznie są korki, w których stoi się czasem 2 godziny.

Sytuacja stała się dla mnie beznadziejna, bo życie moje zaczęło wyglądać tak, że po pracy wracałam zmęczona i zniechęcona wszystkim. Kiedy chciałam pomagać okazywało się, że pod nieobecność taty Pawła nie mogłam i tak w niczym pomóc, nawet Paweł, gdy czasem chciał zabrać się za coś w swoim wolnym czasie non stop słyszał – „nie ruszaj, jak wróci tata to zadecyduje”, nawet jeśli chodziło tylko o przestawienie mebla z kąta w kąt.

W gruncie rzeczy nasze życie prywatne cierpiało coraz bardziej, bo nie mieliśmy czasu na wspólne wyjścia, na spotkania z przyjaciółmi i w ogóle na spotkania we dwoje. Kiedy w jakąś niedzielę chciałam spędzić 2 - 3 godz. sama z Pawłem okazywało się nagle, że jest coś do zrobienia, albo, że Paweł musi pojechać po zakupy, albo do centrum budowlanego itp. Nigdy nie było czasu dla mnie, a ja siedziałam sama jak kołek w starym domku lub garażu i zaczęłam powoli wpadać w stany załamania.

Zachowanie teściów wobec mnie było coraz bardziej bezpośrednie, a wręcz natarczywe. Najgorsze było w tym to, że mój chłopak nie widział nigdy w tym nic złego. Rodzice jego traktowali nas jak małe niezaradne dzieci, którym trzeba zaplanować życie i którzy nade wszystko muszą odwdzięczać się posłuszeństwem. Każda próba autonomii była przez nich odbierana jako bunt, na który reagowali w ten sposób, że przestawali się do nas odzywać na kilka dni, po czym Paweł jak skruszone dziecko musiał kajać się przed nimi, aby wszystko wróciło do porządku. A nie było.

Teściowie non stop wymagali od nas czegoś, a ze mnie próbowali zrobić czarną owcę, która buntuje ich syna przeciwko nim. Kiedy odmówiłam kiedyś zjedzenia kotleta, uzasadniając, ze mam cholesterol ponad normę, teściowa bez ogródek rzuciła do mnie: "tylko głupek może tak sądzić". Kiedy sprzeczałam się o coś z Pawłem, ona podeszła do niego i powiedziała: "daj spokój, głupiemu trzeba ustąpić", kiedy splądrowała nasz notes, który woziliśmy w samochodzie i zobaczyła moje zapiski, wyrwała kartkę i napisała na kolejnej jakieś swoje przemyślenia, dając mi tym samym do zrozumienia, że ona to czytała.

Kiedy podsłuchała naszą rozmowę na temat życia religijnego, wtrąciła następnego dnia, że wiara w Boga to wymysł dla ludzi głupich i łatwowiernych, księża to pedały i złodzieje. W domu przy zwykłych czynnościach zaczęła wtrącać się we wszystko, dając mi non stop reprymendy, że to robi się tak i tak, a nie tak jak ja to robię. W efekcie doszłam do wniosku, ze skoro każde nasze spotkanie na jakimkolwiek gruncie przynosi więcej złego niż dobrego to lepiej się nie spotykać. Przestałam uczestniczyć we wspólnych posiłkach, przy których nigdy nie można było spokojnie zjeść, bo zawsze teściowie poruszali albo tematy, które powodowały nasz stres, albo obgadywali swoich "przyjaciół".

Zaczęłam wkrótce widzieć inne rzeczy – teściowie nie mają żadnych zaprzyjaźnionych sąsiadów, z wszystkimi żyją w konflikcie, wychodzą z założenia, ze inni im wszystkiego zazdroszczą, teść ma konflikt ze swoją matką i bratem, który mieszka 500 metrów dalej. Kiedy zapytałam kiedyś Pawła, czemu nie zna swojej drugiej babci powiedział, że obiecała mu jakieś pieniądze na 18 urodziny, a potem powiedziała, że nie ma. Zrozumiałam, że Paweł jest pod ogromnym wpływem rodziców, bo jak można nie znać swojej babci z tak błahego powodu. Od teściowej słyszałam tylko, że matka jej męża to ... ( tu musiałabym podać niecenzuralne słowa).

Ponieważ konflikt między nami narastał zdecydowałam wyprowadzić się do siostry. W całym tym naszym życiu 3 razy wyprowadzałam się, aby potem znowu na pół roku wrócić, bo moje kolejne próby wspólnego mieszkania z nimi trwały w pozornej zgodzie zawsze ok.1/2 roku, po czym znowu wyprowadzałam się. Przez ten czas, ani razu teściowie nie zadzwonili do mnie i nie próbowali sami doprowadzić do rozmowy, ale bez przerwy tylko buntowali Pawła przeciwko mnie, a w kwestii wtrącania się zapuszczali macki coraz dalej. Paweł natomiast ciągle wmawiał mi, że rodzice bardzo się zmienili, że chcą żebyśmy byli szczęśliwi.

Kiedy towarzyszyłam Pawłowi na weselu, na które też zostali poproszeni teściowie, nie mogłam ubrać się w co chcę, wszyscy pojechali ze mną do sklepu, abym kupiła sobie "coś porządnego", nie ważne czy mnie było na to stać czy nie. Namówili Pawła na 3 letnią szkołę ochroniarską, bo ich znajomy zajmuje się ochroną imprez masowych. Byłam przeciwna, bo chciałam, aby Paweł zdobył porządne wykształcenie. Niestety, nie udało mi się odwieść go od tej decyzji, na czym oczywiście również ja straciłam, bo widywaliśmy się wtedy raz w tygodniu, soboty i niedziele zajmowała szkoła.

Oddalaliśmy się od siebie coraz bardziej i coraz częściej dochodziło między nami do kłótni, których przyczyną byli teściowie. Paweł zaczął wyjaśniać mi, że jego rodzice są tradycyjni w poglądach i że powinnam ich zrozumieć, tym samym podporządkować się ich woli. Coraz częściej zaczynał zarzucać mi, że to ja o wszystko się czepiam, ze mieszkając razem w jednym domu możemy zaoszczędzić, że powinnam docenić to, że jego rodzice chcą nam w ten sposób pomóc przecież.

Paweł znalazł pracę w branży reklamowej, zupełnie przypadkiem, ponieważ był bez doświadczenia. Cieszyłam się z tej pracy do czasu, gdy jego powroty do domu zaczynały być coraz późniejsze, czasem 1-2 w nocy. Był przemęczony, ponieważ w wolnych chwilach pomagał nadal rodzicom przy budowie domu, więc doradziłam, aby znalazł inną pracę. Narzekał oczywiście, że praca go męczy, bo ciągle nadgodziny, za które szef mu nie płacił i ciągle w gotowości, bo nie wiadomo, czy szef nagle nie zadzwoni i nie oddeleguje o 400 km na montaż reklamy.

Widziałam, że Paweł bije się z myślami, przede wszystkim jest przemęczony, jednocześnie umowa na czas określony, która dobiegała końca stawiała przed nami wielką niewiadomą. Szef nie przedłużył umowy, a wszyscy w domu Pawła patrzyli na mnie, jakbym ja doprowadziła do tej sytuacji, bo przecież "ciągle mi się coś nie podobało". Chciałam jedynie aby mój Paweł otworzył oczy i zaczął myśleć dojrzale o pracy, wykształceniu, zaś teściowie ciągle podważali mój autorytet tłumacząc synowi, że wykształcenie się nie przydaje, bo w obecnych czasach trzeba mieć dobre znajomości, inaczej nie znajdzie się pracy.

Ojciec ciągle obiecywał mu załatwienie czegoś po tzw. "znajomości" jednak nigdy nie udało mu się załatwić Pawłowi pracy. Paweł zaś dojrzewał w przekonaniu, że tata w niedługim czasie znajdzie mu pracę lekką i dobrze płatną. W Pawle zaczęłam dostrzegać coraz więcej wad i coraz mniej odpowiedzialności. Kolejna jego praca również była krótkotrwała i jeszcze bardziej nas od siebie oddaliła. Doszło między nami do poważnej kłótni, której przyczyną było to, że Paweł nie wrócił do domu na noc, pojechał na jakąś imprezę ze znajomymi.

Czułam się urażona, że jako jedyna w jego domu nie wiedziałam o tym fakcie i denerwowałam się jego powrotem, podczas, gdy rodzice i dziadkowie wiedzieli o wszystkim i nic mi nie powiedzieli. Największy żal miałam jednak do Pawła, za to , że postawił mnie w tak idiotycznej sytuacji wobec swoich rodziców i dziadków. Wyszłam na idiotkę, która zupełnie nie interesuje się Pawłem ew. na osobę, do której Paweł nie ma zaufania, jeśli celowo nie informuje o swoich planach na wieczór. Po tej awanturze postanowiłam wyprowadzić się kolejny raz. Okazało się wkrótce, ze jestem w ciąży.

Między mną a teściową doszło do kolejnego konfliktu, który spowodował jej pies, duży doberman. Psa tego znałam od szczeniaka, więc zadziwiło mnie jego zachowanie, ale tłumaczyłam to sobie tym, że być może suczka jest w stanie wyczuć ciążę kobiety i być może dlatego tak zareagowała. Teściowa nie zapytała nawet czy nic mi nie jest. Do tego ostentacyjnie wyraziła swój pogląd wobec mnie gdy Paweł poprosił ją, aby psa zamykała w pokoju, gdy przebywamy na wspólnym piętrze – „w jej domu pies nie będzie więźniem”.

2 początkowe miesiące ciąży upływały mi w ogromnym stresie, bo były to miesiące listopad – styczeń, kiedy po pracy czekałam na przystanku autobusowym na Pawła ponad 3 godziny, bo bałam się sama wracać do domu, wiedząc, ze pies będzie przy drzwiach, a teściowa z pilotem w dłoni w oddalonym salonie. W końcu postanowiłam wyprowadzić się na dobre, w tym momencie bałam się już o zdrowie i życie dziecka więc nie liczyło się nic innego niż święty spokój.

Pracowałam zawodowo do końca 8 miesiąca ciąży, chociaż praca była stresująca, pozwalała mi zapomnieć o przykrościach. Zarabiałam na tyle dobrze, że mogliśmy wynająć mieszkanie i wspólnie spokojnie czekać na rozwiązanie. Byłam bardzo zawiedziona, kiedy okazało się, ze Paweł zostaje z rodzicami. Stanowisko swoje tłumaczył tym, że ma blisko do pracy i nie chce tego zmieniać, poza tym wynajem mieszkania to przecież koszty, na które teraz nas nie stać, bo niebawem urodzi się dziecko. Jednocześnie nie przedstawił żadnej własnej propozycji.

Czułam się strasznie rozczarowana i co tu dużo mówić - odrzucona i oszukana w momencie, gdy kobieta potrzebuje najwięcej wsparcia i czułości od mężczyzny. Wiedziałam, że zamieszkanie samej w tym momencie doprowadzić może mnie do głębokiej depresji, w związku z czym zamieszkałam z mamą w dość trudnych warunkach, dzieląc z nią jedno łóżko, w sąsiednim pokoju brat. Z Pawłem widywaliśmy się raz na tydzień, czasem raz na 2 tygodnie, a czasem Paweł wylatywał na delegacje, wtedy dzwonił do mnie raz w tygodniu na 5 minut.

Byłam bardzo zszokowana, kiedy otrzymałam sms z kwotą do zapłaty za rozmowy w tym okresie (rachunek na prawie 900 zł). Okazało się, że Paweł bez przerwy rozmawiał z rodzicami. Tłumaczył mi, że przecież nie mógł nie odbierać, kiedy do niego dzwonili. W tym momencie przypominały mi się nasze wspólne wakacje, podczas których jego rodzice dzwonili z częstotliwością co 2-3 godziny, żeby zapytać się nas co jemy, gdzie byliśmy, gdzie się wybieramy, jaka pogoda itp. Wracały również sceny mojego powrotu do domu Pawła, kiedy teściowa potrafiła zaczepić mnie na schodach i wypytywać co mam w torbie z zakupami. Cieszyłam się, że to już przeszłość i nie mogłam doczekać się rozwiązania.

Podczas moich spotkać z Pawłem ani razu nie poczułam się, że jestem pod jego opieką, nigdy nie wziął mnie za rękę, był bardzo na dystans i spotkania nasze traktował jako wymuszoną powinność. Kiedyś pokłócił się ze mną z powodu rozmowy z moją koleżanką, którą rzekomo słyszał jego ojciec, kiedy mieszkałam jeszcze u jego rodziców. Kiedy powiedziałam mu, że proponuję, aby jego ojciec na przyszłość słuchał uważnie, a nie co 2 słowo, z którego później robi aferę Paweł nakrzyczał na mnie, powiedział, że nie kocha mnie i odchodzi ode mnie. Padło podczas tej rozmowy wiele słów, których nie chcę przytaczać, ponieważ staram się od 3 lat wykreślić je z mojej pamięci. Gdyby nie pojawiła się wtedy moja mama, która załagodziła sytuację, myślę, że nie potrafiłabym otrząsnąć się z tego co usłyszałam i dziś moje życie wyglądałoby inaczej, może lepiej dla mnie.

Urodziłam synka z trudem, właściwie poród skończył się cesarskim cięciem, po którym nie mogłam długo dojść do siebie. Bóle kręgosłupa nie dawały mi spać przez 6 miesięcy, do tego źle gojąca się rana pooperacyjna, trudności z karmieniem. Gdyby nie pomoc mamy w tamtym okresie to nie wiem, czy potrafiłabym odnaleźć się w nowej sytuacji. Na 10 dni przed porodem jeszcze poszukiwaliśmy mieszkania do wynajęcia, byłam zmęczona upałami, ale cel był ważniejszy.

W końcu udało nam się wynająć mieszkanie. Paweł poprosił ojca o pomoc przy przewiezieniu swoich rzeczy, w związku z tym teściowa pojawiła się w naszym mieszkaniu równie szybko i zaczęła wszystko ustawiać po swojemu, decydować o kupnie firan, garnków itp. Nie odezwałam się ani słowem, bo nie chciałam się teraz denerwować niczym i odliczałam jedynie dni do porodu. Kiedy po porodzie leżałam w szpitalu teściowie pierwszego dnia odwiedzili tylko mojego synka, który leżał sam na oddziale noworodkowym, do mnie nawet nie zajrzeli.

Następnego dnia zaś, gdy dziecko leżało w swoim wózeczku przy moim łóżku, wpadli bez zapowiedzi, oczywiście błyskom aparatu nie było końca, ale na zdjęciach pojawiał się tylko Paweł i mój synek. Nigdy nie zrobili zdjęcia na którym jestem ja z dzieckiem. Ponieważ po porodzie otrzymałam dziecko dopiero w drugiej dobie i z trudem mogłam sama brać malca na ręce, nigdy również nie zaproponowali mi, że podadzą mi dziecko na ręce. Sami również zabrali się za jego przebieranie nie pytając mnie o nic, kupując kremy do pielęgnacji według własnego uznania, chociaż wszelkie niezbędne rzeczy zabrałam ze sobą do szpitala.

Po powrocie do domu w końcu odetchnęłam z ulgą. Potrzebowałam spokoju. Niestety musiałam leżeć, bo po paru minutach chodzenia kręgosłup nie wytrzymywał, do tego szwy, które ciągnęły tak, że chodziłam zgarbiona i z trudem znosiłam chwile karmienia, nawet na siedząco. Teściowie i dziadkowie Pawła zjawili się 2. lub 3. dnia po naszym powrocie, bez uprzedzenia. Kolejnym razem zjawili się wraz z kuchenką mikrofalową, dla której teściowa bez trudu znalazła miejsce na kuchennym blacie, w oknach założone zostały czarne moskitiery i wiele innych udogodnień, które teściowie uważali za słuszne.

Nie wytrzymałam już i w tym momencie poprosiłam Pawła o rozmowę na tzw. stronie, bo już poprzednim razem obiecał mi, że rozmawiał z rodzicami i nie będą więcej sami dokonywali wyborów do naszego mieszkania. Teściowa oczywiście wtrąciła się, zajrzała do pokoju, powiedziała, że nie wie o co mi chodzi bo przecież (tu jak zwykle argumenty), zrobili odwrót na pięcie i wyszli z naszego mieszkania. Oczywiście ja zostałam winną całego zajścia. Po kilku dniach Paweł powiedział, że rodzice są obrażeni na mnie, bo najpierw nie wstałam z łóżka kiedy pierwszym razem przyjechali i nie miał im kto podać herbaty, a potem jeszcze ta przykrość, która ich spotkała…

Od tamtej chwili minęło wiele miesięcy, teściowa usunęła mnie grona znajomych na pewnym portalu. Nigdy nie zadzwonili z pytaniem jak chowa się ich wnuk, jedyne ślady o ich istnieniu otrzymywałam z rozmów z Pawłem, rozmowy te często były nieprzyjemne i sprowadzały się na jeden tor – wszystko to moja wina. Teściowie nigdy nie wykonali do mnie telefonu, nawet gdy bywało dobrze. Nie wytrzymałam w końcu i napisałam do teściowej maila z pytaniem dlaczego nie interesuje się wnukiem oraz propozycją, że jeśli nie chcą mnie oglądać, na czas ich odwiedzin mogę wychodzić z domu. Nie chcę aby konflikt między nami wpływał na ich relacje z naszym synem.

Teściowa odpisała mi, że jestem egoistką, że jej ojciec nie chce mnie znać, bo strasznie go uraziłam tym, że nie poczęstowałam go herbatą, kiedy pierwszy raz po porodzie odwiedzili mnie wszyscy, jak to wszyscy bardzo kochają wnuka, ale ja uniemożliwiam im widywanie się z nim, no i że z egoizmu można się przecież leczyć. Okazało się niebawem, że ojciec mojej teściowej nic nie wiedział o tym, co ona napisała do mnie w mailu rzekomo w jego imieniu, ale z uwagi na jego wiek, poprosiliśmy go aby nie interweniował w tej sprawie i że my sami sobie z tą sytuacją poradzimy.

Od tamtej pory widziałam teściową raz tylko podczas 1. urodzin synka, które pomimo wszystko postanowiłam wyprawić w domu. Wiedziałam, że będzie również moja rodzina, więc postanowiłam zachowywać się zwyczajnie i nie zwracać uwagi na zachowanie teściów. W zasadzie gdy przemyślałam później całą sytuację, mogłam potraktować ich tak samo jak oni mnie przez te 5 lat trwania mojego związku z Pawłem - oni zawsze wyprawiali mu urodziny w domu i nigdy nie zapraszali mnie na nie, Paweł również nie zapraszał mnie.

Dziś sytuacja między mną a Pawłem jest bardzo napięta, przez przykrości które przeszłam przez jego rodziców nie potrafię wybaczyć mu jego zachowania w stosunku do mnie. Jestem pewna, że w jego rozumieniu rodzina i dom będą zawsze tam, przy rodzicach, a nie ze mną i dzieckiem.

Niedawno, gdy w trakcie jakiejś rozmowy powiedziałam do niego: "przecież masz rodzinę", powiedział do mnie: "mam syna". Zrobiło mi się tak przykro, że z trudem powstrzymywałam łzy. Paweł kocha synka, jednocześnie spędza z nim mało czasu, bo są ważniejsze sprawy: musi naprawić samochód, który stoi w garażu rodziców i im przeszkadza, jest zmęczony i bolą go oczy, głowa, brzuch itp.

Życie nasze wygląda tak, że ja pracuję na 4\5 etatu, dojeżdżam do pracy 1,5 do 2 godzin rano i wieczorem, w domu jestem o godz. 19. i często padam ze zmęczenia, ale chcę jak najwięcej czasu poświęcić jeszcze dziecku. Paweł ma pracę w systemie zmianowym, pracuje 3 dni, potem dzień przerwy, potem znowu 3 dni, weekendy najczęściej pracuje. W czasie gdy pracujemy obydwoje synkiem zajmuje się babcia Pawła i moja mama.

Z Pawłem mijamy się cały czas, albo kłócimy - na zmianę. Temat ślubu zniknął w otchłani i chyba już nie powróci, bo Paweł widzi tylko jedno rozwiązanie - nasze mieszkanie z rodzicami i uzależnia decyzję o ślubie od mojej decyzji wspólnego mieszkania. Wizyty jego rodziców u nas odbywają się pod moją nieobecność, kiedy pracuję, nigdy o nich nie rozmawiamy.

Obawiam się jedynie najgorszego, że jeśli ta sytuacja będzie trwała nadal, to kiedyś zaczną buntować dziecko przeciwko mnie, namawiać na mieszkanie z nimi i wpływać znacząco na wychowanie mojego syna. Ponadto, pomimo, iż prosiłam Pawła, aby spotkania ich z wnukiem odbywały się w naszym domu z uwagi na bezpieczeństwo dziecka, ze względu na psa, Paweł często zabiera dziecko do dziadków nie uprzedzając mnie o tym i nie informując nawet po fakcie. Przypadkiem dowiaduję się o tym.

Często w obecności swoich rodziców Paweł zachowuje się tak, jakby w tym momencie zrzucał odpowiedzialność za opiekę nad dzieckiem na nich, sam zamyka się wtedy w pokoju i zajmuje swoimi rzeczami, a posiłkami, przebieraniem dziecka i zabawą z nim zajmują się oni. Przed nami okres wakacji i pytania o wspólny wypoczynek są również nieuniknione, a ja coraz bardziej myślę o tym, czy nie wyjechać sama z dzieckiem i nabrać dystansu do spraw.

Boję się tylko, że taka krótkotrwała zmiana niczego dobrego nie przyniesie, może relaks dla mnie i służący dziecku wypoczynek. Coraz bardziej brakuje mi stabilizacji, żyję w "zawieszeniu" , nie mamy wspólnych planów i nie widzimy żadnych rozwiązań. Przestaliśmy ze sobą rozmawiać na większość tematów, a kiedy próbuję zagadnąć o temat naszej przyszłości, otrzymuję odpowiedź, że znowu się o coś czepiam i że nie chce ze mną rozmawiać i słyszę „naraaaa”.

Paweł wraca do domu co dzień ok. 22, kiedy już śpię, a gdy nawet się spóźnia do domu - nie ma zwyczaju informowania mnie o tym sms-em, czy krótką rozmową. Następnego dnia kiedy jest to sobota i ma wolny dzień, zawsze ma coś do załatwienia i najczęściej śpi do 11-12, a potem ubiera się szybko, mówi „na razie” i znika na kilka godzin. Przestałam już go pytać dokąd wychodzi, bo albo mnie okłamuje, albo mówi, ze nie powie, bo będę się czepiać, albo wprost mówi, że jedzie do rodziców.

W domu każdą chwilę spędza przed komputerem na aukcjach, forach motoryzacyjnych itp., zasypia z komputerem i pierwsza czynność poranna to włączenie komputera. Ja jestem gdzieś obok, niewidoczna, nawet kiedy jestem blisko. Spędzamy wolny czas w osobnych pokojach, bo przecież nie potrafimy już rozmawiać ze sobą. Często podczas takiej kłótni łapię się na tym, że rzucam jakimś przedmiotem i mam ochotę wykrzyczeć Pawłowi jak bardzo mnie zranił, jak się na nim zawiodłam i że chcę od niego odejść, bo czuję się oszukana.

Parę razy doszło między nami do rękoczynów, boję się, że może się to powtórzyć, również w obecności dziecka. Podczas ostatniej kłótni usłyszałam słowa: "nienawidzę cię tak, że zrzuciłbym cię z balkonu". Przestraszyłam się. Od trzech miesięcy żyjemy razem, ale osobno, nie potrafię zbliżyć się do Pawła, przytulić, objąć, o seksie nie ma mowy, bo czuję się tak, jak gdyby Paweł chciał tylko wykorzystać moją chwilową słabość, za chwilę stając się zimny jak głaz. Stał się dla mnie obcym człowiekiem. W głowie mam te przykre wspomnienia z okresu ciąży i zupełny brak rozwiązań tej sytuacji z jego strony.

Wiem, że muszę kierować się dobrem dziecka, ale teraz już codziennie prześladuje mnie myśl, że lepiej byłoby odejść od siebie. Wiem, że nie zwiążę się już z nikim na stałe i to powoduje również ogromny dylemat, ponieważ zawsze marzyłam o większej rodzinie, 2 lub 3 dzieci, tymczasem wszystko układa się inaczej. Kiedy zapytałam kiedyś Pawła o dzieci nie miał nic przeciwko dwójce, później słyszałam już tylko pytanie - czy nie zdaję sobie sprawy jak wszystko jest drogie. I znowu, niestety, odżyły we mnie słowa teściowej: "jedynak to najlepsze rozwiązanie, bo nie ma sporów przy podziale majątku".

Czuję się dzisiaj bezradna, czasami brak mi sił na zabawę z dzieckiem i na codzienne starania, które do niczego nie zmierzają. Brak mi osoby, która mnie wysłucha, pocieszy, podsunie jakieś rozwiązania. Paweł nigdy nie zrobi nic sam przy dziecku, zawsze muszę o wszystko go prosić, a on potrafi tylko mówić, że ciągle się czepiam. Nie sprząta w domu, nawet w swoim pokoju, nie pomaga mi w innych czynnościach, nie sprząta nawet po sobie i nie zależy mu na tym. Zresztą zachowuje się tak, żebym widziała, że nie zależy mu na niczym.

Proszę o poradę: czy nasz związek ma jeszcze sens? Czy powinnam zrobić coś jeszcze zanim zdecyduję rozstać się z Pawłem? Czy powinnam pozwolić Pawłowi na zabieranie dziecka do domu dziadków, w którym jest niebezpieczny pies, biorąc pod uwagę obojętność jego rodziców w tej sytuacji, gdy pies mnie ugryzł? Pytań mam wiele, może zapytam jeszcze o to, jak mogę bez emocji ocenić tę trwającą sytuację i podjąć właściwe kroki? Czy dać nam jeszcze szansę i próbować coś zmienić? Jak nie bać się zmian i zrobić jakiś konkretny krok? Synek ma prawie 2 lata, za rok lub 2 lata chciałabym zapisać go do publicznego przedszkola, ale wówczas powinnam zameldować się gdzieś, aby starać się o przyjęcie dziecka. Na prywatne przedszkole mnie nie stać, niestety.

Boję się, że w niedługim czasie dziecko zauważy relacje między nami i w negatywny sposób odbije się to na nim, czego chyba obydwoje chcielibyśmy uniknąć. Jak organizować spotkania z rodzicami Pawła w kontekście odwiedzin wnuka, żebym miała jednocześnie kontrolę nad ich zachowaniem w stosunku do mojego dziecka? Będę wdzięczna za pilną ocenę sytuacji i poradę. Pozdrawiam, Paulina K.

KOBIETA, 31 LAT ponad rok temu
Paulina Witek Psycholog, Warszawa
72 poziom zaufania

Szanowna Pani.

Pani list wzbudza wiele emocji, jak sądzę u każdego czytelnika. Trudno przyjąć z obojętnością sytuację, w której się Pani znalazła. Myślę, że jest to bardzo poważny temat i zdecydowanie przewyższa możliwości konsultacji poprzez Internet.

Odnoszę wrażenie, że jest Pani zagubiona w świecie, w którym absolutnie na każdym kroku przekraczane są Pani granice. Pani poczucie własnej wartości, dążenie do szczęścia, wolność są całkowicie deptane przez rodzinę Pani partnera. Mam wrażenie, że Pani w tym wszystkim schowała siebie i swoje potrzeby, oddając własną przestrzeń rodzicom partnera, partnerowi, potrzebom dziecka. Pytanie: gdzie Pani jest w tym wszystkim? Czego Pani pragnie dla siebie? Jaka jest Pani wizja związku?

Napisała Pani, że z nikim innym się Pani nie zwiąże – skąd takie przekonanie? Odnoszę wrażenie, że stawia siebie Pani na straconej pozycji. Jest Pani młodą osobą, ma Pani wsparcie własnej rodziny, ma Pani wspaniałe małe dziecko. Proszę zastanowić się przede wszystkim nad tym, czego Pani pragnie dla siebie i dla dziecka?

Proszę zastanowić się nad tym, czy relacja z Pani partnerem jest w stanie dać Pani poczucie bezpieczeństwa, realizacji własnych potrzeb, rozwoju, czy Pani partner będzie dobrym ojcem, czy będzie dobrym mężem, czy w ogóle macie szanse się porozumieć. Budowanie przyszłości na niepewnym gruncie obciąży nie tylko Panią oraz Pani chłopaka, ale również Wasze dziecko. Prędzej czy później taka relacja może się zakończyć, jeśli nie przepracujecie Państwo problemu na terapii lub jeśli nie rozstaniecie się w zgodzie – teraz, kiedy jest to jeszcze możliwe.

Pani partner jest w bardzo symbiotycznej relacji z rodzicami. Jest to trudna relacja, gdyż do zbudowania dojrzałego, trwałego związku potrzebne jest oderwanie się od rodziców. Ponieważ Pani chłopak nie chce zmienić tej sytuacji i wywiera na Panią silną presję w tej sprawie, prawdopodobnie trudno będzie zmienić jego stanowisko. Myślę, że warto zastanowić się nad tym, czy jest to Pani w stanie zaakceptować. Czy chce Pani wychowywać dziecko w atmosferze napięcia, czy jest Pani w stanie rezygnować z własnego zdania, z poczucia zrozumienia, etc.

W relacjach z rodzicami partnera stosuje Pani metodę przemilczania. Chociaż krótkoterminowo pomaga to uniknąć kłótni, długoterminowo nie pomaga zmniejszyć konfliktu. Gromadzi Pani w sobie złość, która destrukcyjnie wpływa na Pani samopoczucie oraz Wasze wzajemne relacje – z rodziną partnera, z partnerem. Wymieniła Pani zaledwie kilka sytuacji, ale wszystkie one są absolutnie nie do zaakceptowania w ciepłej, kochającej się rodzinie. Przystając na zasady wprowadzane przez rodziców partnera (chociażby sytuacja z obrażaniem się za brak herbaty) niejako zgadza się Pani z nimi. Myślę, że bez zdecydowanego postawienia granicy między Waszym życiem, a rodziców trudno będzie się Pani zbliżyć z partnerem i prowadzić normalne, zgodne życie.

Pomimo kosztów, odległości czy innych przeciwności – naprawdę bardzo gorąco zachęcam do podjęcia psychoterapii. Myślę, że bardzo ważne jest dla Pani wsparcie psychologiczne, przede wszystkim trening umiejętności społecznych, asertywności, komunikacji interpersonalnej, praca nad poczuciem własnej wartości, trening asertywności i in.

Jestem przekonana, że z pomocą psychologa uda się Pani odnaleźć w tej sytuacji i pokonać przeciwności. Życzę dużo siły i wytrwałości, które pomogą Pani stanąć na nogi i kierować się przede wszystkim dobrem własnym oraz dziecka.

Pozdrawiam serdecznie i trzymam za Panią kciuki!
 

0

Z treści Pani listu jasno wynika, że jest Pani bardzo zagubioną osobą, dlatego uważam, że bez względu na koszta i czas powinna Pani podjąć psychoterapię, która pomoże Pani spojrzeć na swoje zachowania i na życie w ogóle z zupełnie innej perspektywy. Dobry psycholog z pewnością w tym Pani pomoże!

Serdecznie pozdrawiam!

Magdalena Nagrodzka
PSYCHOLOG, PSYCHOTERAPEUTA
www.nagrodzkacoaching.pl

0
redakcja abczdrowie Odpowiedź udzielona automatycznie

Nasi lekarze odpowiedzieli już na kilka podobnych pytań innych użytkowników.
Poniżej znajdziesz do nich odnośniki:

Patronaty