Czyżby depresja?
Witam! Od dłuższego czasu czuję się chora... no cóż, zaraz wyjaśnię, co to oznacza. Regularnie robię badania: krew, mocz, ostatnio też na tarczycę (zauważyłam pojawienie się lekkich objawów hirsutyzmu - włosy od pępka w dół i zarost pod brodą). Jak się okazuje, jestem okazem zdrowia, wszystkie badania dotychczas robione w normie (z tą różnicą, że ok. 2 lata wstecz i wcześniej miałam zawsze podwyższony poziom limfocytów we krwi i czułam się rewelacyjnie, tzn. na nic fizycznie nie chorowałam). Od pewnego czasu moje ciało wariuje, jakby chciało zrobić mi na złość, momentami czuję się już jak hipochondryk. Mianowicie mam notoryczne bóle brzucha, całego, bliżej niezlokalizowane, ostatnio krzyża, ciągłe mdłości (kilka miesięcy), a ostatnio zawroty głowy (tak jakbym miała nosem wymiotować) przy szybkich ruchach głową, kłucie pod mostkiem, ciągły katar (wszystkie kolory tęczy, że tak powiem, oprócz niebieskiego:)). Nie wiem, czy to ma znaczenie, ale również męczy mnie często z rana ból prawego kolana (jednak tutaj przyczyną może też być upadek na rolkach w zeszłym roku - otarte kolano o beton zanieczyszczony piaskiem - została blizna) oraz częstsze niż kiedyś drętwienie kończyn. Ostatnio po wizycie u lekarza dostałam skierowanie na usg (celem sprawdzenia nadnerczy - chociaż wiem, że wiarygodne wyniki dadzą dopiero badania wykonywane w szpitalu) - jeszcze nie wykonane (Warszawa trochę za droga jak na moją kieszeń, a niestety w moim mieście w terminie, kiedy tam byłam ostatnio, nawet prywatnie wszystkie gabinety miały 2-3-dniowe kolejki). Hormony tarczycy - w normie, skierowanie do endokrynologa - jako stała opieka (w moim rodzinnym mieście tacy zajmują się głównie cukrzycą, mój lekarz rodzinny doradził poszukanie gdzie indziej, bo taka wizyta prawdopodobnie skończyłaby się bezowocnie... a ja mam dosyć leczenia na oko). W Warszawie pielęgniarka 2 stycznia poinformowała mnie z aroganckim śmiechem (w przychodni akademickiej), że mogę sobie przyjść za trzy miesiące, to może uda mi się zapisać, bo na ten kwartał nie ma już zapisów. Jajniki sprawdzane (ostatnie pół roku) jakiś czas temu u ginekologa - żadnych zmian nie stwierdził, miesiączki regularne, bolące (kiedyś wcale ich nie czułam), przysadki nie jestem w stanie sama skontrolować, ale myślę, że na razie nie ma potrzeby sprawdzać. Na razie więc sprawa hormonów otwarta. Dodam, że mam alergię na pomidory, orzechy, selery, mięso wieprzowe - nie przestrzegam diety, tylko selera wyeliminowałam i ograniczyłam orzechy. A teraz opowiem co nieco o zmianach, które zasugerowały mi, że może przyczyna leży nie w wadliwym narządzie, tylko w głowie. Ostatnimi czasy jestem bardziej obojętna na świat zewnętrzny, nie powiem, śmieję się, imprezuję ze znajomymi, jestem w stałym związku od ok. 3 lat - oceniam go na poziomie udanego (chociaż ostatnio coraz częściej dochodzi do nieporozumień, głównie o głupoty, ale złości jak za wielkie przewinienia), nie daje mi wszystko poczucia takiej stabilizacji i radości, jakiej bym oczekiwała. Jeszcze w liceum byłam wzorową uczennicą i wszystko przychodziło mi gładko, wszędzie było mnie pełno, wszystko mieściłam w 24 h - byłam świetnie zorganizowana, nigdy nie miałam problemom z asymilacją z nowym otoczeniem lub warunkami. Teraz nie mogę się często skupić, a co najgorsze, nie mam żadnej motywacji, by cokolwiek robić, zawaliłam jeden rok studiów z tego powodu. Teraz jest coraz gorzej - mam nieuzasadnione napady płaczu czy z radości, czy smutku, praktycznie wszystko może mnie do niego doprowadzić, jestem ciągle zmęczona, przez kilka miesięcy chodziłam non stop senna (cukier badany - w normie), a w grudniu w ogóle mój organizm postanowił się przekwalifikować chyba i temperatura nie chciała mi skoczyć powyżej 35,3 (przez dwa tygodnie), a kiedy spadała niżej, czułam jak nogi mi miękną i w głowie mi się kreci (pomagała czekolada lub jakiś ciepły napój, aby podnieść temperaturę). Dodam, że pracowałam w tym czasie na umowę zlecenie - promocja, od tego roku jestem na studiach zaocznych i trzeba na nie zarobić:(, czasami jak nie dawałam rady od rana dzwoniłam, że nie przyjdę i przesypiałam cały dzień. Od początku stycznia mój organizm postanowił bawić się ze mną w nową zabawę. W końcu, co cię nie zabije, to cię wzmocni. Mianowicie wstawałam rano i nie byłam wcale głodna (zwykle bez śniadanka się nie ruszam) - jak można jeść, nie czując głodu, i potrafiło tak być cały dzień. Cokolwiek brałam do ust, mnie odrzucało, jak wybawienia czekałam na uczucie głodu, które przychodziło zwykle wieczorem, ale też nie trwało długo, więc musiałam się spieszyć. W brzuchu burczało mi niemiłosiernie (o dziwo, nie miałam wtedy mdłości), trwało to niecały tydzień (żeby nie było niejasności - kocham moje ciało takie, jakim jest i lubię na siebie patrzeć). Teraz za to ciągle jestem głodna i dopiero solidna (tzn. ok. 0.5 kg) porcja mięsa jest w stanie mnie nakarmić na kilka godzin, a poza tym cały czas muszę coś jeść, bo mnie męczy uczucie ssania i mdli nie. Myślę, że tak mniej więcej w skrócie mogę opisać obecnie swój stan. Chciałabym prosić o poradę, gdzie i do kogo najlepiej się udać. Chodzi mi o specjalizację lekarza i przychodnię, która względnie szybko i PROFESJONALNIE mnie obsłuży (nie interesuje mnie leczenie na oko - tylko solidna diagnostyka) w Warszawie oraz do kogo są niezbędne skierowania. Jeżeli nie można na forum, prosiłabym na maila. Jest to dla mnie ważne, bo ja nie mam pojęcia ani siły ciągle szukać. Pozdrawiam i proszę o pomoc.