Głupota czy depresja?
Witam! Mam na imię Małgorzata i mam 23 lata. Ostatnio mam pewien problem: kiedy byłam młodsza (w wieku ok. 14 lat), zaczęłam okaleczać swoje ciało. Robiłam to codziennie, po kilka razy, nikt o tym nie wiedział, a nawet jak wiedział, to nic nie mówił, bo wtedy to był temat tabu. Dzieciaki się ze mnie śmiały. Moje wcześniejsze życie pamiętam jak przez mgłę: było mi bardzo źle, nieustannie myślałam o tym, żeby się zabić - ale nigdy nie miałam odwagi. W sumie chodzi o rodzinę. Wiem, że to by ich za bardzo bolało, więc doszłam do wniosku, że się przemęczę na świecie, żeby im nie zrobić przykrości. Później zawaliłam szkołę, dlatego że mieliśmy w domu problemy finansowe i trzeba było iść do pracy... No i tak pracuję w sklepie już od 3 lat. To, że inni widzieli we mnie kogoś gorszego, dało mi siłę, żeby nad sobą pracować. Zaciskałam zęby i walczyłam ze sobą, żeby stać się kimś lepszym. Niedawno się zaręczyłam. I w ogóle jakoś się poukładało wszystko. Niestety, zawsze miałam co jakiś czas gorsze dni, kiedy płakałam i użalałam się nad sobą, ale nazywałam to zwykłym dołem i czekałam, aż przejdzie. Jednak od kilku tygodni jest gorzej... Czuję się tym strasznie zmęczona, wręcz wykończona (zawsze dużo spałam - po kilkanaście godzin dziennie). Teraz budzę się w nocy przez koszmary, które mi się śnią. Mam jakieś dziwne stany lękowe: mojemu bratu urodziła się córeczka, a ja nie mogę na nią patrzeć - bo przed oczami mam wizję, że coś jej się stało, że się zadławiła, że ktoś ją upuścił... Boję się ludzi - kiedy ktoś przechodzi obok mnie, mam wrażenie, że to jakiś zboczeniec, że wyciągnie nóż... Boję się tak mocno, że robi mi się słabo. Nie widzę żadnej przyszłości, bo nawet kiedy będzie lepiej (np. wygram w totka, wyjdę za mąż, ułożę sobie życie), to i tak nie zmieni mojego samopoczucia, tę straszną niechęć do siebie i do świata. Jestem strasznie nerwowa - jakbym miała zaraz wybuchnąć - rzucam przedmiotami lub uderzam pięścią w ścianę, płaczę, a potem nie czuję już nic, pustkę. Nigdy nie narzekałam na sprawy łóżkowe z moim chłopakiem, ale teraz w ogóle mnie to nie interesuje. Przez ostatnie dwa miesiące schudłam 7 kg, mimo iż nigdy nie ważyłam za dużo - zero apetytu, jem tylko po to, żeby jeść. Czuję się strasznie brzydka, gruba, zła. Mogłabym napisać jeszcze wiele, ale wolę o tym nie myśleć tak dokładnie, żeby się nie dołować. Bardzo proszę nie myśleć, że poddałam się bez walki: próbowałam cieszyć się życiem - wstawać wcześniej rano, żeby chociażby posprzątać, spotkać się ze znajomymi czy iść na spacer. I nawet sobie powtarzałam: jesteś wartościowa, znaczysz coś dla świata, jesteś ładna, ale to nie pomogło. A teraz czuję kompletną pustkę - nawet mi się już nie chce płakać... Czuję się nieobecna. I niestety, nawet podejrzewając u siebie depresję, nie pójdę do lekarza, bo kiedyś u niego byłam, a jak zobaczył moje blizny, to się zaśmiał i podsumował, że to objaw mojej głupoty. Nie bardzo wiem, co zrobić, żeby sobie pomóc, nie bardzo mam na to siłę. Głupota czy depresja?