Histeryczny płacz, zmienne nastroje, niskie poczucie wartości...
Do niedawna obsesyjnie przejmowałam się wyglądem. Porównywałam się z każdą napotkaną kobietą, każdą dziewczyną na roku, każdą modelką ze zdjęcia w Internecie. Ta obsesja była wyniszczająca. Czułam, że wypalam się emocjonalnie, ale nie mogłam inaczej, bo wtedy ''skąd wiedziałabym, ile jestem warta?''. Wiem, że każdy człowiek ma wartość i godność, niestety, nie mogłam tego poczuć „w sobie”. Od bardzo dawna, chyba od zawsze, nie jestem w pełni zadowolona z siebie i mam zmienne nastroje. Od kiedy jestem w związku uczuciowym to się nasiliło. Wydawało mi się, że nie mogę 'spełnić wymagań' żadnego chłopaka, że i tak wołałby inną. Słowom tego, z kim jestem, nie wierzyłam albo przerabiałam na swój sposób, co tylko bardziej wyniszczało nasze relacje. Do tej pory byłam przekonana, że moim głównym problemem jest nieakceptacja. To chyba jednak jest coś głębszego. Wydaje mi się, że była to tylko przykrywka, ponieważ gdy wyobrażam sobie, albo wręcz czuję, że mam już tę zadowalającą figurę i wygląd, że mam powodzenie, inni zwracają na mnie uwagę, to i tak czuję się... pusta. Nie mam żadnego wewnętrznego szczęścia, dalej grozi mi załamanie, dalej mi czegoś brak. Owszem, miewam nastroje, kiedy czuję się świetnie, zadowolona. Jednak one często potrafią zmienić się w jednej chwili. Powodem bywa często jedna myśl. Często było tak, że wsiadałam do autobusu wesoła, szczęśliwa, a wysiadałam zrozpaczona, wycierając łzy. Piszę tutaj, ponieważ już drugi raz w ciągu 2 dni zaczęłam zanosić się płaczem z błahego powodu, czując, że jestem do niczego (pierwsza sytuacja to to, że spóźniłam się na autobus, a druga, że nie mogłam włożyć kolczyka). Czuję, że to coś głębszego, że te sytuacje to tylko preteksty, burzące moje pozorne opanowanie. W ciągu kilkunastu sekund potrafię wpaść w rozpacz. Tak samo szybko mogę się wkurzać i ciężko mi na to coś poradzić. Słyszałam od mamy, że już w dzieciństwie zbyt często płakałam, sama pamiętam swoje wielogodzinne rozpaczania, że ''jestem gruba'' (podczas gdy naprawdę byłam normalnym, szczupłym dzieckiem). Chciałam, żeby mama mnie pocieszała. Chciałam poczuć trochę akceptacji, niestety ona zwykle zostawiała mnie samą, dopóki się nie wypłaczę. W dzieciństwie miałam też parę tików nerwowych, w sumie nadal je mam, ale łagodne. To wszystko dziwi mnie tym bardziej, że miałam raczej szczęśliwe dzieciństwo. Wszyscy oprócz ojca dbali o mnie. Ojciec mnie nie kochał (raz był dobry, raz krzyczał i wyzywał, w wieku 10 lat już mówiłam, że go nienawidzę, ale nigdy nie umiałam na dłużej, bo jak miał dobry humor, to niestety go lubiłam...). Na filmach widzę, jak wszyscy pieszczotliwie się do mnie odnoszą. Nie wiem, co jest grane ze mną ;/ Chcąc wiedzieć, co mi jest i jak sobie z tym radzić, podejrzewałam u siebie borderline, nerwicę, teraz czuję, jakbym miała depresję (w teście miałam 4 odpowiedzi c-d). Jakie jest moje pytanie? Chcę wiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi i co mogę zrobić. Pozdrawiam i z góry dziękuję za pomoc.