Jak odbudować zaufanie po rozstaniu?
Witam! Potrzebuję pomocy psychologa z dwóch powodów: po pierwsze osoba o właściwym wykształceniu, po drugie osoba postronna, stojąca z boku. Wiem, że mój problem nie jest nie do rozwiązania, ale sama nie mogę sobie poradzić od 6 m-cy. Chodzi o mnie, a właściwie moją przyszłość i możliwość klęski, którą mogę kolejny raz ponieść, wracając do swojego byłego narzeczonego. Zanim przejdę do sedna sprawy, chciałabym pokrótce opisać nas i nasz związek, który trwał ponad 6 lat. Poznaliśmy się 7 lat temu, On młodszy ode mnie o 2 lata. Początkowo byliśmy przyjaciółmi - na zawsze, na dobre i na złe. Nie było sprawy, o której nie mogliśmy porozmawiać, ale On po czasie pół roku przestał na mnie patrzeć jak na koleżankę. Zauroczył się, miał wówczas tylko 16 lat. Byliśmy ze sobą krótko - może miesiąc, może dwa. To co było między nami kompletnie odchodziło od definicji związku. Ja byłam przed maturą, nie miałam dla Niego czasu, unikałam spotkań, poszłam na studniówkę (nie swoją) z kolegą. On nie miał nic przeciwko. Rozstaliśmy się. Rzadziej się widywaliśmy, rzadziej rozmawialiśmy ze sobą. Ja przeżyłam krótki związek z R., a potem zaczęłam spotykać się z Markiem. Nie kochałam go, nawet nie byłam zakochana. Ale on powodował, że wierzyłam, ze jestem wyjątkową dziewczyną, mimo że on był kompletnie chłopakiem nie dla mnie. Ja chodziłam do najlepszego Liceum Ogólnokształcącego w mieście, miałam dalekosiężne plany - medycyna, a on miał zatargi z prawem, nie chodził do szkoły. W końcu przestaliśmy się spotykać.
Wyjechałam na studia do Warszawy, w grudniu 2004 roku (czyli rok od poznania Jego), spotkaliśmy się w okresie bożonarodzeniowym. Po kilku spotkaniach znowu byliśmy parą. Widywaliśmy się rzadko, 2 dni w tygodniu, ze względu na moje studia w stolicy, ale przede wszystkim na Jego treningi i mecze. Dużo rozmawialiśmy przez telefon, ale nie pamiętam, abym była szczególnie szczęśliwa. Dalej w ukryciu przed Nim utrzymywałam kontakt z Markiem. Myślę, że On wtedy bardzo cierpiał. Tłumaczyłam sobie wtedy, że Marek jest tylko kolegą, z którym tak naprawdę mnie nic nie łączyło. Powiedziałam wtedy Jemu, że jeśli mu nie pasuje, że utrzymuję z Markiem kontakt to nie musimy być razem. On znosił to „dzielnie”. Dziś wiem, że bardzo go bolało... Po pierwszym roku studiów wyjechałam do pracy, do Anglii na 3 miesiące. On dzwonił co 3 dni, pisał codziennie, tęsknił. Ja natomiast myślałam o Marku. Myślę, że przez te pierwsze 8 m-cy naszego związku źle Go traktowałam - nie miałam czasu, ochoty na spotkania, poniżałam, a przede wszystkim byłam nie w porządku, utrzymując kontakt z Markiem. Wróciłam z Anglii - On czekał. Nie pozwoliłam mu odebrać mnie i przyjaciółki z lotniska i „zakazałam” przychodzić przez pierwszy tydzień do siebie. Umówiłam się z Markiem na imprezie, On został w domu. Dowiedział się o tym, od kolegów z drużyny. Powiedział, że to koniec. Wtedy zrozumiałam co tracę, zrozumiałam, że Go kocham...
Nie pamiętam dobrze naszych relacji na drugim roku studiów. Na trzecim roku moich studiów On wyjechał do innego miasta grać do lokalnej drużyny. Ale pamiętam, że wtedy zależało nam na sobie. Jak tylko mógł, a ja byłam w naszym rodzinnym mieście wsiadał w ostatni autobus przed 24 i przyjeżdżał, rano wstawał przed 7 i wracał z powrotem do Krakowa. Pierwszy raz poczułam się strasznie nieszczęśliwa w trakcie wizyty w Krakowie. Przyjechałam do Niego na weekend - kochaliśmy się, potem zaczęłam płakać - byłam przekonana, że On mnie oszukuje, że ma tu kogoś. Potem było już tylko gorzej, zaczęliśmy się często kłócić, ja często zrywałam, ale po dwóch dniach godziliśmy się, ale zaraz było tak samo. Kolejny raz czułam się skrzywdzona jak On odwiózł mnie na dworzec PKP na pociąg do Warszawy, a potem pojechał spotkać się z nią - koleżanką z dzieciństwa Anką. Dowiedziałam się przypadkiem. Oboje zapewniali, że znają się już tyle lat, że nic się nie stało. A mimo to bolało, byłam zła, wściekła. Przyszłam do Niego pogadać – pamiętam, był po meczu, leżał w łóżku. Zaczęłam płakać, krzyczeć, a on powiedział w********. Wyszłam. Za moment napisał, przeprosił. Pogodziliśmy się. Ale żal został jeszcze długo. Za każdym razem, kiedy jego telefon był zajęty, dzwoniłam do Anki sprawdzić, czy może przypadkiem nie rozmawiają razem.
Od tamtej pory straciłam właśnie dobrą samoocenę. Uważałam, że jestem brzydka, wstydziłam się przed Jego kolegami, nie chciałam, aby usłyszał, że On - sportowiec - ma nieatrakcyjną kobietę. On zaczął częściej kłamać - ciągle się o to kłóciliśmy, czasem myślał, że jak skłamie uniknie kłótni, ale zawsze kłamstwo wychodziło. Przestał mieć dla mnie czas - mecze, treningi, szkoła w naszym mieście i Żywcu drugi kierunek i w dodatku moje studia sprawiły, że w ogóle nie widywaliśmy się, a jak już mieliśmy okazję to kończyła się kłótnią. Kolejny raz czułam się skrzywdzona, gdy po jego weekendowej wizycie w Warszawie, on na drugi dzień umówił się z koleżanką ze studiów. Ja wróciłam do domu, on odebrał mnie z dworca, powiedział dziś już się nie spotkamy, jadę na trening, a potem uczyć się, bo mam kolokwium. Coś jednak nie dawało mi spokoju, pojechałam pod stadion - jego auta nie było. Zadzwoniłam - nie odbierał, napisałam SMS - nie odpisał. Potem wyłączył telefon. Wiedziałam, że jest z inną. Nie przyznał się. Po kilku dniach spotkaliśmy się - ja chciałam wrócić, bo nie miałam dowodów, a on definitywnie powiedział KONIEC. Mówił, że nie da się ze mną żyć, że ciągle się z nim kłócę, ciągle zrywam. To było ponad 2 lata temu. Po 2 tygodniach od tego zdarzenia miałam dowód na jego winę. Napisałam mu, a on w odpowiedzi napisał S*** z mojego życia. Nie umiesz rozstać się z klasą. Bolało jak nigdy, to był dzień ślubu kuzyna. Nie mogłam oddychać... Potem było lepiej, ale On po kilku dniach zaczął szukać kontaktu. W końcu złapał mnie na parkingu osiedlowym - przepraszał, żałował, płakał. Potem były kwiaty, list, wspólna podróż do Warszawy i powrót....
Po miesiącu On oświadczył się. Nie wiedziałam co robić, ale nie było innej rzeczy, której tak bardzo pragnęłam. Byliśmy zaręczeni. Myślałam, że wszystko się zmieni. Było gorzej. Pierścionek na ręku, ale żadnych planów. Zaczęłam naciskać, zaczęliśmy załatwiać. Pamiętam, że salę, orkiestrę, suknię oglądałam setki razy. On nie miał czasu. Raz mówił, że chce wesela, za chwilę, że może za 2 lata. Na dzień przed spotkaniem z rodzicami w listopadzie zeszłego roku – powiedział, że musimy przełożyć wesele, bo on nie ma stałej pracy, a sport jest kontuzjujący i pieniądze raz są z niego, raz nie, zresztą ma jeszcze studia. Świat znowu mi się zawalił - zerwałam z Nim, po tygodniu spotkaliśmy się. Obiecał, że teraz będzie inaczej, że znajdzie pracę, że szybko skończy studia i ślub zaplanujemy na rok później niż data, którą odwołaliśmy, bo już przecież wszystko za wyjątkiem kościoła było uzgodnione i zaliczki zapłacone... Minęły kolejne miesiące, On nic nie załatwiał. Znowu były kłótnie, zrywanie zaręczyn i kolejne powroty. W marcu tego roku doszło do spotkania z rodzicami. Wszystko było na dobrej drodze. Myślałam, że się uda, znowu się pomyliłam. Załatwiliśmy salę, potem cisza. Znowu nacisk, kłótnie. Potem zespół, fotograf, a potem On powiedział KONIEC. Powiedział, że ma dość, ze ciągle się kłócimy, że ja nie akceptuję jego pracy, bo on nie ma czasu. Fakt, myślę, że mój powrót ze studiów i praca w miejscu zamieszkania dużo zmieniła. Jego treningi, praca w firmie farmaceutycznej i w dodatku studia sprawiły, że przestaliśmy się widywać. To znaczy fizycznie tak, ale ogólnie byliśmy daleko od siebie. On nie miał ochoty na spotkania. Skracał je do minimum, czasem miałam wrażenie, że od******* fuszerę, bo musi. Coraz częściej był nieobecny. Walczyłam o niego. On jednego dnia mówił - dam nam szansę, za moment - to koniec. To był koniec maja tego roku. Pamiętam, że jednego dnia zniknął na cały dzień, telefonów nie odbierał, dwa dni później spotkaliśmy się, mówił, że da nam szansę, chciałam zadzwonić po spotkaniu, żeby pokazać mu, że będzie lepiej, ale nie odbierał - pojechałam pod jego dom - jego auta nie było - a przecież mówił, że jedzie do domku robić raporty z wizyt w aptekach. Czekałam do 2 w nocy. Wrócił jakiś taki zadowolony. Powiedział, że przemyślał, że szkoda tych 6 lat, że ma być wesele, ale na drugi dzień powiedział, że to definitywny koniec.
To był ciężki okres, dziadek był po operacji, musieliśmy znaleźć dla niego jakieś miejsce, gdzie będzie miał całodobową opiekę. Przez tydzień walczyłam o Niego. Rzadko odpisywał, w końcu napisał, że „już nigdy nie wróci, że mam uszanować jego decyzję” - tak zrobiłam. Po 2,5 tygodniach od rozstania zmarł dziadek. W tym dniu dostałam wiadomość, że On był u właścicieli sali, chciał zerwać umowę, ale ze względu na fakt, że p. Ola nie odda mu zaliczki powiedział, że urządzi imprezę z nową narzeczoną. Podwójnie cierpiałam. Po pogrzebie dziadka zadzwonił do przychodni, w której pracuję jako lekarz. Oddzwoniłam - długo rozmawialiśmy, w końcu przerwał rozmowę – mówił, że ma mecz w Opolu i musi jechać na zbiórkę. Nie musiałam długo czekać, żeby zrozumieć, że kłamie - spotkaliśmy się w parku na rolkach - ja byłam z przyjacielem i jego rodzicami, on z dwoma dziewczynami. Nawet nie bolało już... Na drugi dzień był u mnie w pracy, powiedział to nie jest tak jak myślisz, to kuzynka mojego kolegi z drużyny i jego żona. A było dokładnie jak myślę... Nie miałam mu za złe – wiedziałam, że rozstaliśmy się, może upłynęło dopiero 3 tygodnie, ale przecież miał prawo spotykać się z kim chce. Potem był w przychodni co tydzień - zachowywał się jakby chciał wrócić... Zapytałam go co robimy, bo nie może być tak dalej - ja cierpiałam, kochałam go nad życie, a on ciągle nie wiedział czego chce – powiedział, że koniec, że nie chcę wracać, że mu dobrze, że już nie będzie się odzywał. Długo nie czekałam, jakiś tydzień później były kwiaty i list z przeprosinami. Pojechałam do niego oddać kwiaty, prosił, abym dała mu szansę. Całą noc nie spałam, miałam przeczucie, że On kolejny raz zostawił mnie dla innej, może dla tej co był z nią na rolkach. Zadzwoniłam na drugi dzień, ale On powiedział, że przemyślał, że nie chce być ze mną.
Zdecydowałam, że muszę żyć bez niego, że przecież nie zasługuję, aby ktoś mnie tak traktował. Na tydzień przed wylotem do Turcji na wakacje, przyszedł po raz kolejny (zresztą ciągle dzwonił na numer przychodni i przychodził, bo po rozstaniu zmieniłam numer telefonu komórkowego). Spotkaliśmy się po mojej pracy. Zaczęliśmy się całować. On mówił do mnie przyjaciółko. Serce mi pękło. Przyszedł na drugi dzień – mówi, że jak wrócę z Turcji to zaczniemy się spotykać i zobaczymy co z tego będzie. Przed wylotem do Turcji pojechałam na 2 dni do Krakowa do znajomych, po powrocie poszłam z koleżanką na imprezę. Błagałam Boga, aby kogoś poznać, żeby do Niego nie wracać. Poznałam Damiana, jest 3 lata młodszy, studiuje i pracuje, jest całkiem inny od Niego. Szczery, wrażliwy, delikatny, ciągle uśmiechnięty. Spotkaliśmy się przed Turcją raz. Zdecydowałam, nie chcę wrócić do Niego, że tyle było łez, tyle razy chciałam przez Niego umrzeć, tyle razy czułam się źle, tyle razy myślałam, że jestem beznadziejna... Napisałam maila, że to koniec. Wróciłam z Turcji - miałam nadzieję, że może powalczy mimo wszystko. Nie napisał nic. Napisałam, że poznałam kogoś - chcę spróbować i nie chcę, aby już kiedykolwiek pojawił się w moim życiu. Nie czekałam długo, dwa dni później był u mnie w domu - rodzice akurat wyjechali na wakacje. Spieszyłam się na spotkanie z Damianem. Mówiłam Mu, że idę się z kimś spotkać - nie wierzył. Wyszedł wcześniej ode mnie. Śledził mnie, ale go zgubiłam. Spędziłam miły czas z Damianem, po wyjściu z parku Jego auto stało naprzeciw nas. Wyjaśniłam Damianowi sytuację - a On jechał za nami. Zadzwoniłam do niego - po dłuższej rozmowie odpuścił. Wróciłam przed 23 do domu, kilka minut po moim przyjściu, przyszedł On. Początkowo wyzywał mnie, krzyczał, był wciekły. Zrobiło mi się go żal. Wiedziałam, że cierpi. Nie wiem jak dopuściłam do tego - został na noc. To był najlepszy wieczór, noc i ranek jaki z nim spędziłam od ponad 6 lat bycia w związku... Nie chodzi o sex. Nigdy tak mnie nie dotykał, nie przytulał, a przede wszystkim nigdy tak nie rozmawialiśmy. Chyba przestaliśmy się kochać, bardziej była to nienawiść, chyba dlatego już dawno przestaliśmy tak naprawdę rozmawiać. On, wyszedłszy rano, jechał do stolicy na szkolenie, powiedział, że kocha, ale nie mówił co dalej, powiedział wpadnę w czwartek z winem, jak wrócę to porozmawiamy. Ale ja musiałam wiedzieć - zadzwoniłam - ale on nic nie mówił, czy chce być ze mną, czy nie. Przyjechał w czwartek. Chciał wrócić, ale ja nie byłam pewna czego chcę. Pamiętałam jak bolało i dalej to przeczucie, że ta dziewczyna z rolek nie była żadną kuzynką jego kolegi żony... Nie odzywałam się do niego - przyszedł w sobotę do przychodni (to był początek września) – powiedziałam, że nie chcę wracać, że tak będzie lepiej. Spotykałam się w tym czasie z Damianem - on się zaangażował. Ja nie chciałam i nie umiałam. Przyszedł na drugi dzień – zapewniał, że się zmieni, że nie będzie kłamał, że nie oszuka mnie, że chce się żenić, że zamieszkamy razem. Powiedziałam mu, że jeśli udowodni mi, że ta dziewczyna z rolek jest tym kim zapewniał, to wrócę.
Wyjechałam do Włoch na 4 dni. Wróciłam - dał mi jej numer telefonu - ale wiedziałam, że to kłamstwo, a on upierał się, że nie. Z Damianem przestałam się spotykać – zdecydowałam, że nie chcę go zranić, a wiedziałam, że już jestem nie w porządku ;/ On próbował dalej mi udowodnić, ale ciągle było coś co sprawiało, że byłam już pewna, że to kłamstwo. Przychodził, śledził mnie i ciągle sprawdzał czy moje auto stoi pod domem od 5 miesięcy. W końcu przyszedł, płakał i błagał, abym wróciła. Aha - był nawet u Damiana w domu - nie wiem skąd wziął i miał jego adres - podczas gdy ja nawet nie wiem i nie mam. Zdecydowałam, że wracać nie chcę... Ale On dalej przychodził... W tym czasie spotykałam się z kolegą Michałem, ale między nami układ był jasny. Spędzałam wiele miłych chwil, ale 2 tygodnie temu zdecydowałam, że Michał się angażuje, a ja wciąż nie jestem gotowa, bo myślę o Nim. Tyle miłych gestów zafundował mi Michał, rozumieliśmy się bez słów, rozmawialiśmy godzinami. Był inny niż Damian - miał więcej planów i możliwości ich realizacji, może dlatego, że więcej w życiu przeszedł. Dziś nie utrzymujemy kontaktu. 3 tygodnie temu przyszedł On – mówił, że powie mi całą prawdę. Spotkaliśmy się – mówił, że ta dziewczyna z rolek to jednak nie Sandra tylko Magda, że nie z Gdańska tylko Wrocławia i że jest koleżanką kolegi z drużyny, ale jak doszło co do czego, żeby udowodnić, to nie dało się. W końcu wyprowadził mnie z równowagi - miałam dość kłamstw - dostał w twarz - wysiadłam z auta i poszłam do domu. Potem było kilka niemiłych maili - ostatecznie napisałam, że nie chcę już walczyć, że mam dość licytowania kto komu wyrządził większą krzywdę, że nie chcę tak żyć, że my już dawno przegraliśmy, że po tylu latach powinniśmy się szanować. Tydzień temu przyszedł. Właściwie nie pamiętam po co. Zaczęło się chyba od jakiejś niewinnej wiadomości. Chce wrócić znowu - a ja już nie wiem co robić...
Wiem, że jeszcze go kocham, wiem, że wiele razy mnie zranił, wiem, że nie jest już człowiekiem, za którym szalałam, praca go bardzo zmieniła, zmieniły go pieniądze. Byliśmy na obiedzie, był przedwczoraj w przychodni, wczoraj pod domem rano jak wychodziłam na kurs angielskiego. Mamy w sobotę się spotkać i porozmawiać co dalej... Nie chcę tak dłużej żyć, mam 26 lat, pragnę mieć rodzinę i cieszyć się nią każdego dnia. On mnie zapewnia, że się zmieni, że nie będzie kłamać, że się ułoży. Starałam się bronić od powrotu do niego - boję się kolejnej klęski i rozczarowania - potrzebuję pomocy. Rady - nie pytań bez odpowiedzi...