Jak pomóc chłopakowi z depresją?
Witam. Mam na imię Anita i mam 18 lat. Od dwóch lat jestem z chłopakiem, który od roku choruje na depresję. Z początku było normalnie, były czasami smutne dni i wtedy się nie odzywał (nikt nie wiedział, co się z nim dzieje). Po jakimś czasie zaczął dziwnie się do mnie odzywać: "nie mam po co żyć, idę rzucić się z mostu". Traktowałam to jako zwykłe niepowodzenie w szkole i powtarzałam mu, żeby tak nie myślał i starał się to robić dla mnie, był bardzo kochany.
Z czasem zaczęło się to pogłębiać i występowały u niego takie dni, że pisał do mnie (problem w tym, że mieszkamy 500 km od siebie): " zostaw mnie, znajdź sobie kogoś lepszego ode mnie, kogoś silnego, zdrowego (choruje na astmę). Będę zawsze przy Tobie duszą".
Powiem szczerze, te dni były dla mnie najgorsze, bo czułam, że go straciłam i byłam zła na niego, usilnie próbowałam się z nim skontaktować, co było wielkim błędem ze względu na to, że potrzebuje dużo spokoju w takim stanie. Najczęściej odpisywałam mu: "odezwij się jak Ci przejdą humorki" i po tym wystarczył dzień, żeby wszystko wróciło do normy.
Ostatnio pojechałam do niego - jakieś ponad dwa tygodnie temu - na długi weekend majowy i byłam przy nim cały tydzień. Na początku był szczęśliwy, że przyjechałam potem chodził przygnębiony, więc zaproponowałam mu wzięcie tabletki, którą zapisała mu pani psycholog. Posłuchał mnie, zażył. Ciągle mówił mi, że mnie kocha i że nigdy nie zostawi, że za miesiąc się spotkamy (w czerwcu). Bardzo było widać jak mu na mnie zależy i co do mnie czuje.
Po tym jak wyjechałam, a było to 8 maja, jakieś dwa dni potem zaczął znów być smutny (od tamtej pory, kiedy prosiłam go o wzięcie tabletki, przestał w ogóle je zażywać). Znów się pogarszało ciągle słyszałam " znajdź kogoś innego", jego przyjaciel postanowił go porządnie opieprzyć i powiedzieć jaki jest.
I tu kolejny mój błąd. Wyzwałam go od najgorszych, powiedziałam, że jest beznadziejny i bez serca. On tylko napisał "fajnie", a po chwili zrozumiałam, że źle zrobiłam i go przeprosiłam, po czym dostałam odpowiedź, że tych słów nie da się już cofnąć. Błagałam go o przebaczenie lecz on napisał tylko "spadaj", więc się przestałam odzywać... Po paru godzinach odezwał się.
W ten weekend postanowiłam dać mu pewną nauczkę, bo w końcu powiedział, że się mną w ogóle nie martwi. Przestałam się odzywać tak na dwa dni. Wydzwaniał po 5 razy, aż w tę niedzielę nagrał mi wiadomość, żebym się w końcu odezwała, bo się o mnie martwi. Odezwałam się, a on znów taki sam... Kiedy pytam go czy tęskni odpowiada, że nie, a kiedy pytam, czy mnie kocha, słyszę tylko "no". Cały czas się martwię, że przestał mnie kochać. Powtarzam mu, że jego stan jest chwilowy, a on odpowiada, że mu się taki podoba i że może nie zniknie.
Nie chce go zostawiać, bo go bardzo kocham, pewnie większość dziewczyn w moim wieku zostawiłoby takiego chłopaka, ale ja nie mogę, tylko że on "stara" się mnie odepchnąć od siebie. Sprawia, żebym była zazdrosna, żebym ciągle mu pisała miłe rzeczy tylko, że jak to pisze albo mu mówię to on mi odpowiada "nie mów tak". Zadaje mi pytania "po co mnie kochasz?".
Denerwuję się bardzo, zamiast się cieszyć, że pisze to ja się denerwuję tak, że potem nie mogę ani spać, ani jeść. Wczoraj zadzwonił do mnie i powiedział, że zaraz zadzwoni, a ja "zadzwoń, jak Ci będzie na mnie zależeć" - zadzwonił zaczynając rozmowę zdaniem "nie wiem po co ja dzwonie". Dowiedziałam się, że jutro idzie do psychiatryka.
Nie wiem w ogóle jak ja mogę mu pomóc? Jak ja mam się zachowywać? Czy wierzyć, że mu się poprawi? Myślę, że pogoda ma tu jakiś wpływ na niego. Tracę nadzieje, że kiedykolwiek jeszcze od niego usłyszę coś miłego. A najbardziej tracę nadzieję, że mnie kocha. Dzisiaj jedynie napisał, że mnie kocha, a ja mu odpisałam, że może mnie kocha, a on: "to teraz rozpadło mi się serce". Nie wiem co to miało znaczyć. Proszę o pomoc.