Jak poradzić sobie z ciągłym stresem i odrzuceniem przez klasę?
Witam, na początek chciałbym troszkę o sobie opowiedzieć. Mam 16 lat, chodzę do I klasy liceum. Moje problemy zaczęły się od 6 klasy szkoły podstawowej. Wcześniej ich nie miałem, byłem wesołym dzieckiem, akceptowanym przez wszystkich i lubianym (tak myślę), źle nie było. Mieszkam w bardzo małej miejscowości, także wiele osób w niej nie mieszka. Z rodziną raczej wszytko było w porządku, mama jest trochę nadopiekuńcza, a ojciec dużą rolę przykłada do nauki. Byłem i jestem ulubieńcem rodziców, takim można powiedzieć „pupilem”, mam dwóch starszych braci, po ok. 30 lat, dobrze się z nimi rozumiem. Za to z żoną brata nie za bardzo (nie zawsze tak było). Problem pojawił się, kiedy mój kuzyn i jednocześnie najlepszy kolega, wraz ze swoją siostrą, się wyprowadzili. Cały świat, można powiedzieć, że się zawalił, pamiętam nawet, kiedy to było. Bardzo się wtedy zmartwiłem, oczywiście nie tylko on mieszkał w naszej wsi i nie tylko z nim się kolegowałem (było jeszcze 3 kolegów), ale to on głównie trzymał „paczkę”, jak go zabrakło, to automatycznie cała paczka zaczęła się, można powiedzieć, rozpadać. Były jeszcze wakacje, a ja zostałem sam i nie wiedziałem, co dalej poczynić. Zacząłem jeździć do sąsiedniej wsi, do kuzyna, z którym rozumiałem się dobrze i do tej pory się rozumiem. Dobra, minęło, źle nie było, jakoś się pozbierałem. Teraz dopiero tak realnie miał się zacząć problem, a więc pierwszy raz na rozpoczęcie roku bałem się przyjść, to dlatego, że nie miałem u boku najlepszego swojego kumpla, bo to przy nim czułem się swobodnie i do tej pory tak jest, kiedy się z nim spotykam. Zacząłem się zamykać w sobie, bałem się odezwać na łonie klasy (nigdy tego za bardzo nie lubiłem), ale najgorsze, że zaczynałem myśleć o przyszłości, to co będzie, to znaczy stresowałem się w samotności, rozmyślając, jak będzie jutro w szkole. Koledzy zaczęli mi doskwierać, widząc moje słabości, szybko zmienili zachowanie wobec mnie, można powiedzieć, stałem się „kozłem ofiarnym”. To było naprawdę niesympatyczne, zacząłem rozmyślnie planować różne choroby, by tylko nie iść do szkoły. W szkole przeważnie chodziłem sam na przerwach, rozmyślając, jak tu by uciec od klasy. Po szkole było podobnie, to znaczy wychodziłem ostatni lub pierwszy. Bałem się chodzić po mieście, że ich spotkam. W gimnazjum na pewno lepiej nie było, w dalszym ciągu myślałem podobnie. Oczywiście nie było tak, że każdy dzień był zły, bywały zupełnie fajne dni. Ogólnie rzecz biorąc, było źle, przede wszystkim ze mną, bo ciągle się bałem i stresowałem: „jak to będzie”. Wakacje przeważnie spędzałem w połowie w domu (nie był źle), a w połowie na kolonii, na której z kolei wszystko było dobrze, choć również stres był. Myślałem, że jak pójdę do nowej szkoły, to będzie dobrze i miałem rację, udało mi się trafić na świetną szkołę i byłem bardzo zadowolony. Cieszyłem się, że wybrałem tę szkołę. Nie było tak pięknie, jak by się mogło wydawać, wciąż musiałem (muszę) jeździć do tej szkoły ze swoimi starymi kolegami z klasy i przeżywać ten ciągły stres. Pomimo tego wszystkiego nie było źle, cóż przynajmniej w szkole był spokój. Wczoraj przy mojej nieobecności na lekcji WDŻ pani zrobiła test „lubienia”. Każdy miał napisać przy każdej osobie +, - lub 0. Dostałem zaledwie trzy plusy na trzynaście osób. Wtedy poczułem, że znów wszystko się rozpada. Nie wiem, co mam robić, koledzy już zauważalnie inaczej na mnie patrzą, a ja czuję się całkowicie przyblokowany. Jestem już raczej w depresji, czuję się samotny, zaniepokojony i niepotrzebny, nie wiem, co przyniesie mi kolejny tydzień.