Jak poradzić sobie z odejściem ukochanej osoby?
Nigdy nie widziałam na żywo tej osoby. Był nią Michael Jackson. Zawsze traktowałam Go neutralnie, a wręcz wydawał mi się dziwny. Ale kiedy umarł, zdałam sobie sprawę, że cały czas Go kochałam. Nie jest to takie zauroczenie, jak na przykład nastolatki "kochające się" w Robercie Pattinsonie, tylko prawdziwa miłość, jak na przykład żona kochająca swojego męża. Odkąd stała się ta tragedia, kiedy tylko zostaję sama, zalewam się łzami. Mam dopiero 13 lat i dużo marzyłam o swojej przyszłości i o tym, jak by to było, gdybym była piękna, mądra, bogata i sławna, ale teraz już mi się nie chce o tym myśleć. Już sobie nie wyobrażam wyjścia za mąż, a nawet posiadania chłopaka.
Zawsze byłam grzeczną i dobrą uczennicą, ale teraz nie chcę mi się chodzić do szkoły, zdawać maturę, zdobywać pracę, jedyne co teraz chcę to szybko się z nim spotkać, na przykład w niebie. Na domiar złego nie mam się komu wyżalić i pisząc teraz ten opis, zwierzam się z tego po raz pierwszy. Jedyne co teraz mi się chcę to słuchać Jego muzyki w kółko. Zawsze wierzyłam w Boga, ale teraz obawiam się, że jeżeli nie istnieje, to już nigdy nie zobaczę Michaela. Z jednej strony chciałabym przestać płakać, ale z drugiej nie chcę przestawać Go kochać. Kiedyś moje serce pewnie pęknię, pełne zgryzoty i cierpienia.
Do tego przed chwilą napisałam krótki wierszyk, wiem, że ta strona nie jest od tego, ale chciałabym go napisać. Nie jest zbyt ładny i bardzo krótki. Pisałam go przez łzy, bo jakoś musiałam dać upust mojemu cierpieniu: "O ty, Panie, wiesz najlepiej co się stało. Serce twoje się nagle zatrzymało. Jesteś teraz wysoko, ponad nami, Otoczony małymi aniołkami. Myślałam, że będziesz nieśmiertelny O królu królów, mój ty dzielny. I twój śpiew cudowny już nigdy nie zabrzmi na Ziemi, tu, Bo jesteś teraz w krainie wiecznego snu". Z góry dziękuję za uwagę.