Jak powiedzieć mężowi, że chcę się rozstać?
Witam, mam na imię Małgorzata, mam 29 lat. Z mężem jesteśmy 3 lata po ślubie i mamy 2,5-latnią córkę. Bardzo proszę przeczytać mój list do końca, bo byłam u psychologa, ale nie poradził mi więcej niż sama wiem. Proszę, ponieważ nie stać mnie na prywatna wizytę. Kiedy wychodziłam za mąż byłam już w ciąży. Kilka miesięcy przed ślubem zmarł mój ojciec i mój mąż był praktycznie jedyną osobą, która wtedy była przy mnie. Kilka miesięcy wcześniej rozstałam się z mężczyzną, z którym byłam 3,5 roku i dość szybko poznałam swojego obecnego męża. Wiedziałam, że nie jest aniołem i ma dość trudny charakter, jednak był całkiem inny od mojego poprzedniego mężczyzny. Po ślubie wszystko układało się w miarę dobrze. Mój mąż pracuje jako budowlaniec, często go nie ma w domu, czasem wyjeżdża na kilka dni. Ja też pracuję w systemie dniówka 12 godzin, później noc 12 godzin i mam 3 dni wolnego, więc dużo czasu spędzam w domu. Sama zajmuję się domem, rachunkami, zakupami, pomagam czasem mężowi przy gołębiach (ponieważ hoduje gołębie), karmie je albo jeżdżę po jedzenie jeśli mąż nie ma na to czasu. W opiece nad dzieckiem pomaga mi czasem mama lub babcia. Mój mąż lubi często sobie coś wypić z kolegami. Rzecz w tym, że zdarza się to z reguły wtedy, kiedy ja idę w piątek bądź sobotę na noc do pracy. Kiedy natomiast mamy oboje wolny weekend i chciałabym, żebyśmy wyszli gdzieś razem, to on wtedy nie chce, bo tłumaczy, że jest zmęczony i chce odpocząć lub po prostu mu się nie chce. Ja czuję się jakby się mnie wstydził albo po prostu wolał wychodzić sam. Nie mamy wielu znajomych, bo nigdy na nic nie ma czasu. Kiedy w tygodniu mam wolny dzień i chcę gdzieś wyjść, czy sama czy z dzieckiem, czy nawet jeśli jest ten piątek czy sobota, to wtedy moja mama mówi mi, że nie zostanie z moją córką, ponieważ mam męża więc powinniśmy wychodzić razem. Skoro jednak on wychodzi sam, to chyba ja również nie powinnam rezygnować ze swoich znajomych. Myślę, że nie robię nic złego, gdyż często wychodzę do znajomych czy koleżanek z dzieckiem, i nie robię tego kosztem czasu z mężem, bo jego i tak nie ma w domu. Nie zaniedbuję domu i swoich obowiązków, często w przypadku tych gołębi jeszcze jemu pomagam. Nawet jak byłam w 8 miesiącu ciąży to wychodziłam na strych po drabinie, żeby je nakarmić, bo nie miał kto. Mój mąż potrafił znikać na cały weekend 2-3 dni i pic gdzieś z kolegami. Zdarzało się to już w czasie jak byłam w ciąży. Kiedy byłam w szpitalu kilka dni przed i po porodzie, mój mąż urządzał sobie tygodniowe pępkowe i zapomniał nawet, że ma przyjechać po nas do szpitala. Później przez jakiś czas było dobrze. Znów zaczęły się jego wybryki i wypady z kolegami. To się dzieje z przerwami i mój mąż nie potrafi zrozumieć o co mam do niego pretensje. Kiedy próbuję mu wytłumaczyć to zawsze mówi, że ma prawo wyjść z kolegami się napić, bo haruje jak wół, więc mu się należy. Ale mnie chyba też coś się należy? Kiedy mu tłumaczę, że po prostu się o niego martwię jak go nie ma tak długo, bo skoro narzeka ciągle, że się źle czuje, jest zmęczony itd. to dziwne byłoby się nie martwic jeśli nie ma go w domu całą noc, a ja siedzę z dzieckiem i czekam. Nie chce zmienić pracy, bo mamy trochę długów w banku, a twierdzi, że gdzie indziej tyle nie zarobi, chociaż po godzinach mógłby wtedy sobie dorabiać. Z powodu jego pracy, a często jest tak, że wychodzi rano i wraca ok. 22 - 23 a często i później już sama jego obecność zaczęła mi przeszkadzać. Nie mam ochoty na seks, kiedyś mąż mógł to robić dłużej, natomiast teraz niestety nie i nie czuję się zaspokojona. Poza tym po prostu nie mam ochoty na seks z moim mężem. On uważa, że wszystkie nasze problemy są przez to, ale ja nie. Coraz bardziej się od siebie oddalamy, nie potrafimy ze sobą rozmawiać. Kiedy chciałabym z nim porozmawiać o naszych problemach, czy po prostu ogólnie, to albo mówi, że mu się nie chce, bo jest zmęczony, albo nie ma na to ochoty, a jeśli już do rozmowy dochodzi, to kończy się ona kłótnią. Jeśli chcę przedstawić mu swoje argumenty albo pokazać jakąś sprawę z innej strony to mówi, że to ja zawsze muszę mieć rację. Nie kocham go już i nie chcę z nim być. Nie wiem jak mu o tym powiedzieć, bo mąż nie chce iść na terapię małżeńską ani do psychologa. Kiedy ostatnio zepsuła nam się instalacja elektryczna w domu i musieliśmy robić remont, siedziałam w pokoju i płakałam, bo wszystko było praktycznie na mojej głowie. Przyjechała teściowa i pytała co się stało. Powiedziałam jej, że nie mam już siły, że nawet nie chodzi o ten remont, te długi tylko ogólnie, że w końcu się rozwiedziemy, bo nie mamy dla siebie czasu, że męża ciągle nie ma, ja muszę wszystkim zająć się sama, że coraz bardziej się od siebie oddalamy, nie rozmawiamy ze sobą i nawet ze sobą nie śpimy. Powiedziała mi, że już mi się znudziło, że jak to rozwód, to po co on ten remont robi, że moja szwagierka też ma źle, bo jej mąż też pracuje i nie ma go w domu, a ona ma 3 dzieci, a ja to przynajmniej mam pomoc od mamy i babci z moja córką. Ale czy to jest moja wina? Czy ja jej te dzieci zrobiłam? Czy to normalne być dalej nieszczęśliwą w związku pocieszając się tym, że inni mają gorzej? Przecież nie będę przez to czuć się lepiej i nie zacznę nagle z powrotem go kochać. W rodzinie też nie mam wsparcia, chociaż mieszkamy z mamą przez ścianę i wiele razy słyszała nasze awantury, jak mąż mi ubliżał, od dziwki, szmaty i innych, bo miałam do niego pretensje, ale jakbym nie "szczekała" do niego, to by nie było sprawy. Kiedyś przy mojej matce powiedział do mnie "wypier... kur..." i kiedy powiedziałam mamie kilka dni temu, że chcę się rozwieść to usłyszałam od niej, że jestem egoistką. Wydaje mi się, że wręcz przeciwnie, bo gdyby tak było to wiele razy mąż mi ubliżał (nigdy mnie nie uderzył, ale ostatnim razem złapał mnie za twarz, no ale nie uderzył, bo dostał jakiegoś szału, że naprawdę wolałam przestać "szczekać", gdyż powiedziałam mu, że nie życzę sobie kiedy jestem w pracy, żeby szlajał się po barach i przesiadywał z jakimiś babami czy nie wiadomo z kim, a on mi odparł, że to była jego koleżanka a ja jestem pojeb... szmatą), to miałam wiele okazji, żeby mu powiedzieć, żeby się wyprowadził, bo żadna normalna kobieta by sobie nie pozwoliła na takie epitety. Za każdym razem miałam nadzieję, że coś się zmieni... Teraz może rzadziej wychodzi z kolegami, bo dłużej pracuje i po prostu nie ma to czasu. Ale zdarza mu się, a ja nie będę siedzieć cicho kiedy wróci pijany, bo nie odpowiada mi to i chcę, żeby o tym wiedział. Ostatnio też powiedział mi, że wiedziałam, jaki jest i że pewnie chce się rozwieść, bo ciągle od niedawna o tym mówię. Więc mu powiedziałam, że wolałabym tego nie robić, ale jakoś trzeba tę sytuacje rozwiązać, bo sam widzi co się dzieje. Na koniec rozmowy usłyszałam, że przeze mnie dziecko nie może się wyspać, bo jak wraca z pracy to córka nie daje mu spokoju, a ja ciągle coś mówię i że nauczyłam ją "dziadostwa" i spania z nami w łóżku. Ale on nie wstawał po 5 razy w nocy do niej kiedy było trzeba. A i kiedy mam mówić, jak po całych dniach jest w pracy? Wierzę mu, że jest zmęczony i nie dziwię się, że może nie mieć na coś ochoty, ale jak idę w piątek na noc, czy w sobotę, to już mu zmęczenie mija. Córka się do niego garnie, bo rzadko go widzi, więc za nim tęskni. Jest za mała żeby zrozumieć, że tatuś jest zmęczony. Ja rozumiem, ale też mnie to męczy, bo i tak wielokrotnie czuję się jakbym była sama. Nie dodaję mu więcej obowiązków niż ma. Nie musi sprzątać, gotować, czy wynosić śmieci. Wszystko robię sama. Nawet w niedzielę na spacer idę z małą sama, bo jemu się nie chce. Boję się mu powiedzieć, że nie chcę z nim być bo jest mi go żal. Boje się, że zacznie pić i nawet o tych cholernych gołębiach myślę, co z nimi zrobi jak się wyprowadzi, ponieważ mieszka u mnie. Wyremontowaliśmy ten dom po moim wujku razem. Boję się reakcji teściowej. Boję się, że będę musiała go spłacać, albo nie wiem co jeszcze. Nie chciałabym rozstawać się z nim w nienawiści. Boję się, że on powie "Co, źle ci jest? Daję ci pieniądze, haruje jak wół po całych dniach a tobie źle". Nie mam wsparcia nawet u mamy. Wielu znajomych, czy koleżanki, które mam rozumieją mnie lepiej niż rodzina. Wiele razy widzieli jak się zachowuje mój mąż. Nie potrafię tak żyć, chodzę smutna, nic mnie nie cieszy prócz dziecka. Cały czas myślę co mam zrobić, czy ciągnąć to dalej i być nieszczęśliwą, udawać, że wszystko w porządku, tylko po to, żeby inni byli zadowoleni? Ja wiem, że po rozwodzie jest trudno, jest mniej pieniędzy przede wszystkim. Ale jeśli będę myśleć o tych wszystkich rzeczach to będę w tym tkwić i będę nieszczęśliwa. Nie chce zdradzić męża z innym mężczyzną, bo chciałabym być uczciwa w stosunku do niego. A może to ze mną jest coś nie tak? Może to powinno tak być? Nie chcę być nerwowa, bo boję się, żeby później ewentualnie w sądzie nie obrócił ktoś tego przeciw mnie. Nie chcę też skrzywdzić męża, ale przeważnie rozwód i krzywdzenie idą ze sobą w parze. To nie jest tak, jak myśli moja babcia czy ciocia, że koleżanki mnie namawiają, ale one nie żyją ze mną, nie przebywają ze mną 24 godz na dobę, nie wiedza co czuję, że jest mi źle. Chociaż często o tym mówię, często widza jak płaczę. Mówią "nie kłóć się z nim przeproście się", ale za co ja mam go przepraszać? „Powinnaś o niego zadbać, bo tak schudł, po całych dniach go nie ma” - no właśnie jak, skoro po całych dniach go nie ma, a jak wraca to już w drzwiach widać, że jest zmęczony i od razu to zaznacza? "Powinnaś iść z nim do lekarza" - mówią - ale skoro nie chce? Wiele razy go prosiłam, żeby zrobił badania. Ale twierdzi, że będzie zdrowy dokąd nie pójdzie, bo zaraz mu coś wynajdą. A co on jest małym chłopcem, którego można wsadzić do auta w fotelik i zawieźć? Przecież jest dorosły, ma 33 lata. Już mu powiedziałam, że skoro nie myśli ani o sobie ani o mnie to niech chociaż o dziecku pomyśli. Uważam, że jestem raczej mądrą i zaradną osobą, mam własne zdanie i gdyby było mi dobrze to bez powodu nie chciałabym tego robić. To nie jest tak, że nagle mi się odwidziało, to trwało od końcówki ciąży do teraz i kiedyś musiało wybuchnąć. Myślę, że jest to spowodowane tym, że nie przebywamy ze sobą, że mąż wiele razy ubliżał mi bez powodu, a na drugi dzień chodził i się przymilał i uśmieszki - i co ja, mam być niby zadowolona i usatysfakcjonowana, że wrócił? I że przecież on mnie kocha i przeprasza, a za jakiś czas to samo? Spokój, spokój i nie wiadomo kiedy mu co do głowy strzeli. Ale mówienie do żony „ty kur...” czy co innego, nawet w nerwach - to chyba nie wypada. Raz było lepiej raz gorzej. Ale ja go już nie kocham. Lubie go, jest ojcem mojego wspaniałego dziecka. Czasem wolałabym, żeby cały czas było źle, żeby mi naubliżał i nawet uderzył, bo wtedy miałabym pretekst, żeby mu powiedzieć, żeby coś się stało, cokolwiek. Mój mąż zawsze tłumaczy wszystko nerwami. Ubliżył mi, bo ma nerwy, bo nie uprawiamy seksu, kłócimy się też z tego powodu. Ale to nie jest tak. Mój ojciec był wspaniały i dla mnie i dla mamy. Zawsze jej pomagał, zawsze można było na niego liczyć. W ogóle nie przeklinał nie wspominając już o obraźliwym słowie w strony mamy, czy mojej i brata. Dlatego tak mi przykro, że moja własna matka nie potrafi mnie zrozumieć, bo powinnam myśleć o sobie i dziecku. Chyba właśnie to robię, skoro sobie na to wszystko pozwalam. Nie wiem czy dla dziecka to lepsze, kiedy będzie większa, to będzie zauważać, że nie rozmawiamy, że jest jakieś dziwne napięcie i nerwy, że się kłócimy. Jak mam wytłumaczyć mężowi i całemu światu, że lepiej będzie dla wszystkich jeśli się rozstaniemy? W moim przypadku nic się nie zmieni, mój mąż jest uparty, o żadnej terapii nie ma mowy, bo nie chodzi nawet do lekarza rodzinnego. Powiedział, że to ja powinnam się leczyć na nerwy. Ale przecież ja nie mam ich bez powodu. Nie zacznę nagle go kochać jak kiedyś. Kiedy wychodziłam za mąż, miałam nadzieję, że zawsze będziemy razem, pewnie jak każdy kto bierze ślub. Po prostu nie chcę z nim już być. Proszę o pomoc, jak mam to zrobić, jak mu powiedzieć, jak się uwolnić? Nie chcę tak dalej żyć... Z poważaniem, Małgorzata