Jak przekonać matkę, by poddała się leczeniu?
Witam, obawiam się o zdrowie psychiczne swojej mamy. Jest osobą samotną, mało towarzyską, od 5 lat nie pracuje zawodowo. Przez długi okres życia cierpiała na nerwicę i - według mnie - także na depresję, której nigdy nie leczyła regularnie. Ponieważ jestem jej jedynym dzieckiem, nasza relacja była zawsze trudna i labilna, niemniej jakiś czas temu (mam 30 lat) udało mi się nabrać do tych spraw dystansu, zająć się sobą oraz swoim życiem i unikać konfliktów, które - odkąd pamiętam - wpędzały mnie w emocjonalne rozterki.
Blisko rok temu wyszłam za mąż, wkrótce przeprowadzam się do swojego nowego mieszkania, mam ambitną, satysfakcjonującą pracę i mimo że dla mojej mamy powinien być to czas szczęśliwy, mam wrażenie, że jest coraz gorzej. Kilka miesięcy temu zaczęła mi wmawiać, że biorę narkotyki. Stworzyła teorię, że mam jakiś ogromny problem, z którym nie potrafię sobie poradzić, dlatego uciekam w używki i środki psychoaktywne. Nigdy nie słyszałam na swój temat równie niedorzecznej opinii. Ponieważ prowadzę dosyć aktywny tryb życia, otaczam się masą ludzi, nie wyobrażam sobie jak mogłabym realizować wszystkie zadania, będąc uzależnioną od narkotyków. Jako dowody mojego rzekomego ćpania matka uznaje fakt, że czasem bardzo źle wyglądam - cokolwiek to znaczy (zwykle somatycznie reaguję na stres, być może widać to także na moim ciele - czasem bywam zmęczona i boli mnie głowa, ale to chyba się zdarza każdemu) i moje oczy wyglądają jak oczy narkomana. Matka nie potrafi bardziej dokładnie tego uzasadnić, nie wskazuje na konkrety. Często też powołuje się na swoją potężną intuicję, która - jak mniemam - pomaga jej określić co się ze mną dzieje. Niestety, moje zapewnienia o braku jakiegokolwiek problemu nie przekonują jej. Niewystarczające są także rekomendacje co do mojej niewinności autorstwa mojego męża. Matka ma swoją prawdę.
Myślałam już nawet, aby zrobić testy na obecność narkotyków w krwi, ale obawiam się, że przy swoim przekonaniu i tak pomyśli, że sfałszowałam wyniki albo za jakiś czas zacznie wmawiać mi kolejny problem. I gdyby te jej absurdalne podejrzenia dotyczyły jednorazowego nieporozumienia, pewnie nie podejrzewałabym jej o zaburzenia psychiczne. Niestety, mama wraca do tematu i stosując techniki detektywa Rutkowskiego próbuje nakłonić mnie, abym przyznała się do prawdy. Używa argumentów, że cyt. może ma krótki wzrok, ale nie jest ślepa i wie co się ze mną dzieje lub napomina mnie słowami dziecko pozwól sobie pomóc, całe życie przed Tobą. To wszystko z jednej strony mnie zwyczajnie przeraża, bo trochę trąci mi to urojeniami, z drugiej strony okropnie boli. Wiem, że to nie jest rozwiązanie, ale zaczęłam unikać matki, nie potrafię z nią rozmawiać, odrzuciło mnie od jakichkolwiek kontaktów, bo jej zarzuty - jeśli nie podyktowane chorobą, są po prostu bardzo krzywdzące. Jest mi tak po ludzku przykro, że zamiast cieszyć się, że mam naprawdę fajne życie, mama zachowuje się tak, jakby czekała na jakąś tragedię... I właściwie nie wiem co robić.
Boję się, że kiedy wyprowadzę się z domu na dobre, jej wyobraźnia zacznie płatać nam kolejne figle. Boję się, że jeśli nie zacznie korzystać z fachowej pomocy, za kilka lat ten problem będzie znacznie większy. Chciałabym aby była aktywna i zdrowa, bym mogła zająć się samorealizacją, rodziną, urodzić dziecko, a nie zamartwiać się o mamę, która nie chce sobie pomóc, nie próbuje skorzystać z porady specjalisty, wziąć życia w swoje ręce. Proszę poradzić mi co mogę w tej sprawie zrobić. Jak sprawdzić czy abstrakcyjne pomysły mojej mamy są początkiem jakiejś poważnej choroby, czy bardziej świadczą o problemach emocjonalnych lub początkach demencji? (Choć bardzo w to wątpię, bo mama ma zaledwie 60 lat). Jak nakłonić ją, aby skorzystała z fachowej pomocy? Bardzo proszę o radę.