Jak przestać rozładowywać stres na rodzinie?
Witam serdecznie, w sumie to nie wiem, od czego zacząć. Ostatnimi czasy stałam się osobą nie do zniesienia. Tzn. dla ludzi obcych jestem miła i uśmiechnięta, natomiast dramat odgrywa się w domu. Wracając z pracy (w której non stop myślę o synku i mężu, jak to będzie fajnie przyjść do domu i ich przytulić), staję się agresywna i nerwowa. Drażni mnie najmniejsza pierdoła do tego stopnia, że wszystkiego zabraniam i wyżywam się na wszystkich. Nawet na psie...:/ Nic mi się nie chce, ani chodzić na zakupy, ani sprzątać - chyba że ktoś ma do mnie przyjść, to wtedy mogę się zmobilizować, ale też wolę, żeby nie przychodził albo jest mi to obojętne:/ Wieczorem kiedy kładę się spać, obiecuję sobie, że następny dzień będzie lepszy. Podsumowując, cały dzień dochodzę do wniosku, że zachowałam się niedobrze i mam wyrzuty sumienia z tego powodu.
Moje relacje z mężem też uległy pogorszeniu. Prawie w ogóle z nim nie rozmawiam i nie mam ochoty współżyć - czego nie potrafi zrozumieć. Non stop mnie obwinia o jakieś zdrady i żeby przyszło mi to w ogóle na myśl, to jeszcze bym to zrozumiała, ale ja nic. Nawet za specjalnie nie myślę o seksie, tak jakbym w ogóle go nie potrzebowała. Zaczynając rozmowę o jakimś problemie, szybko ją kończę, bo zawsze coś mi się nie spodoba - stwierdzam, że w ogóle go to nie interesuje, bo jego mina na to wskazuje. Powoli ograniczę wszystkich domowników do takiego stopnia, że będą bali się cokolwiek powiedzieć, żebym tylko nie wybuchła. Mąż też jeździ na delegacje i cały tydzień tęsknię, nie mogę doczekać się jego powrotu, a jak się tylko pojawia to dopada mnie taka olewka, tak jakbym miała go w nosie. Nie potrafię tego zrozumieć, dlaczego się tak dzieje.
Oprócz tej mojej nerwowej i agresywnej reakcji mam taki dziwny niepokój w żołądku, tak jakbym cały czas była przed jakimś ważnym egzaminem. Trochę mnie to męczy, bo ten niezdefiniowany lęk trwa już długo. Mało tego - wszyscy odbierali mnie za żywiołową i energiczną dziewczynę. Nie mogłam usiedzieć na jednym miejscu i bardzo często uprawiałam jakiś sport. Teraz natomiast mam uczucie ciągłego zmęczenia - że doba jest za krótka na te moje codzienne zadania. Następnego dnia okazuje się, że tak naprawdę nie zrobiłam wiele... Przy pierwszej lepszej okazji uciekam spać. Męczą mnie zabawy z dzieckiem, nie mogę się skupić na niczym, mam słabszą pamięć i wszystko stało się takie obojętne. Wszystko zaczęłam odkładać na jutro. Np. pisząc swoją pracę - nie potrafię się zmobilizować do nauki i do jej napisania, co wcześniej było niewyobrażalne - wszystko zawsze oddawałam na czas. Tak samo mam w pracy. Przestałam być kreatywna i bazuję na tzw. przebimbaniu dnia roboczego.
Czekam na dzień wolny, bo się nie wysypiam, a śpię więcej niż w szkole średniej i na studiach. Natomiast zapas energii starcza mi na bardzo krótko. Tak jakby wszystkie stresy skumulowały się razem i osłabiły mój organizm do tego stopnia, że stał się obojętny praktycznie na wszystko. Czasami mam wrażenie, jakbym stała obok, jakby to była inna osoba, a ja tylko na nią patrzę... Np. mam psa, który zawsze był moim oczkiem w głowie, ale ostatnio non stop ją karcę, wyganiam z miejsca na miejsce, denerwuje mnie to, że leży tam, gdzie ja teraz chcę np. pójść, a kiedy wchodzi na łóżko i je rozkopuje podczas mojej nieobecności to normalnie wpadam w taką furię i agresję, że chwytam co mam pod ręką i spuszczam jej lanie. Nigdy tego nie robiłam, jeżeli teraz jest pies, to kto będzie następny. Pomocy!
Przyznam też, że mam dziwne myśli i sama dorabiam sobie historie, jeżeli ktoś nie odbiera telefonów, spóźnia się itd. Jadąc tramwajem, który mocniej się kołysze, w ułamku jednej sekundy pojawia się myśl wypadku. Co dalej, karetka, szpital, ciężki stan, śmierć - ciekawa jestem jaka byłaby reakcja otoczenia. Tak mam bardzo często w różnych aspektach życiowych:/ nie wiem dlaczego... Mam słomiany zapał... wyznaczam sobie cele, a kiedy moment realizacji jest już blisko, przestają mnie już interesować i cieszyć. Moje zadowolenie z czegokolwiek jest krótkie:/ Zawsze chciałam dać moim dzieciom to czego nie miałam i o ile w sferze finansowej się to udaje, o tyle w sferze emocjonalnej wydaje mi się, że nie. Nie potrafię okazywać uczuć. Nie poświęcam dziecku tyle czasu ile chciałam dostać od swojej matki - robię podobnie - doprowadzam do tego, że będzie bardzo samodzielny, a zarazem zamknięty na otoczenie, nie będzie umiał okazywać uczuć podobnie jak ja. Daję mało ciepła, bo mało go dostawałam - chyba w ogóle, bo nic nie pamiętam.
Nigdy z rodzicami nie rozmawiałam o swoich problemach, troskach - dawałam radę sama. Moi rodzice to tak jakby przeszłość, do której ciężko wracać. Ojciec uprawiał hazard, a matka w odwecie piła. Nieustanne awantury i brak szacunku dla wszystkich ze strony matki, to była niemal codzienność. Wracając ze szkoły, modliliśmy się, żeby ktoś był w domu - jeżeli był i był trzeźwy, to było cudownie, ale jak widziałam grono pijanych osób i wśród nich matka, to wszystkiego się odechciewało. W najgorszym wypadku chodziło się po wszystkich koleżankach i szukało się jej, żeby przyszła do domu. Ojca znowu zbieraliśmy z knajp, gdzie przegrywał całą wypłatę... koło się zamykało. Dziw tylko bierze, że w takich warunkach nie zrezygnowałam ze szkoły i studiów, bo często nie spałam po nocach, siedziałam na strychu, aż się uspokoi. Modliłam się, kiedy wszystko się zakończy - nieraz życzyłam z bezsilności śmierci jednemu z nich - wtedy by się tak nie działo. Dzisiaj już wiem, że to nie jest rozwiązanie. Rodzicie się rozeszli i ojciec poukładał sobie życie z inną kobietą, która trzyma go na wodzy, z mamą też było jakiś czas dobrze, a potem wszystko wróciło. Alkohol okazał się silniejszy - przy tym, gdy matka wypije, jest bardzo absorbującą osobą - wszyscy wokół mają rozwiązać jej problem, bo ona jest taka biedna - zawsze ona była pokrzywdzona, a to że wszystkich poniewierała i poniżała, jak była pijana, to było w porządku. Nigdy nie usłyszałam przepraszam za potargane ciuchy, siny kark czy ręce, nie wspomnę już o wyzwiskach, które słała pod moim adresem jeszcze w gimnazjum. Opowiadała takie rzeczy, że czasami zastanawiałam się, po co ja w ogóle chodzę po tym świecie.
Zboczyłam trochę z tematu, wydaje mi się, że teraz przeszłość krzyżuje się z teraźniejszością i nie daję rady. Proszę o pomoc, bo nie chcę stracić swoich bliskich i traktować ich podobnie jak nauczyła mnie moja matka:/ Wydaje mi się, że na niektóre zachowania nie ma się wpływu. Wierzę jednak, że da się coś zrobić, bo jeżeli ten zalążek się zagalopuje, to prędzej czy później stracę wszystko - tzn. rodzinę:/ Proszę mi powiedzieć, u jakiego lekarza powinnam szukać pomocy. Będę wdzięczna za odpowiedź, która mam nadzieję naprowadzi mnie na właściwy tor dochodzenia do lepszej siebie...