Jaki jest cel tego wszystkiego?
Witam. Właściwie nie wiem po co zdecydowałem się tu napisać, użalając się nad sobą. Szukając cudownego lekarstwa, metody, cudu? Niczego takiego tu nie znajdę, bo wszystko zależy ode mnie. Jednak nadzieja umiera ostatnia... Czuję się beznadziejnie źle i wiem, że pisząc to jeszcze bardziej się nakręcam i wizualizuje wszystko co negatywne, ale wiem również, że tak istnieć nie można, lepiej po prostu nie istnieć. Mam 28 lat, jestem bez pracy (z paroma pewnie niezłymi dyplomami, ale każdy z nich to nieporozumienie), po kilku krótkich epizodach pracy, które kończyły się porażką. Nie wiem już co chcę robić w życiu, w czym w ogóle jestem, czy w ogóle mogę jeszcze być dobry i doceniony. Mając tyle lat i taki krótki oraz nieudany staż pracy - żenada. Przez taki długi okres czasu nie „dorobiłem” się niczego (oprócz wykształcenia, za które i tak nie płaciłem), nie utrzymuję się samodzielnie. Każde nowe plany porzucam przy pierwszej porażce i uciekam w następne, tracąc czas i energię. Czuję, że jestem mało inteligentny (zresztą zawsze chyba byłem, ukończenie studiów z „praktyczną” inteligencją nie ma nic wspólnego), logika w myśleniu w moim mózgu nie istnieje (szczególnie ostatnio), podobnie jak zorganizowanie. Jest tylko jeden wielki chaos - od drobnych spraw po życiowe sprawy. Nie potrafię podjąć decyzji, waham się, wycofuje. Czynności intelektualne wykonuję w zwolnionym tempie. Naśladuję często wzorce myślowe innych ludzi, dołując się jeszcze bardziej, że nic samemu nie potrafię wymyślić. Totalnie brak mi pewności siebie, w każdej sferze, przez co staje się niewiarygodny. Mam problemy w kontaktach z ludźmi (przez ostatnich parę lat coraz większe przez izolację). Oczywiście nie mam dziewczyny, kochanki, życia intymnego, etc., ale czy w ogóle miałem? Boli mnie to okropnie tym bardziej, że poznałem ostatnio wyjątkową osobę, której życie uświadomiło mi jeszcze bardziej, że uczucie miłości (którego nie doświadczyłem) jest największą i najpiękniejszą energią wszechświata. Nie mam wielu znajomych, przyjaciół (oprócz dwóch osób), właściwie to ja chyba podświadomie odpycham wszystkich, od znajomych, przez współpracowników, po kobiety (i tu nie chodzi o wygląd, choć „medialny” nie jestem, ani też gburem totalnie milczącym nie byłem, przynajmniej kiedyś). Dodatkowo rodzice zaczynają widzieć we mnie swoją polisę ubezpieczeniową na starsze lata. Kocham ich, ale im niczego nie brakuje, są zdrowi, uśmiechnięci, kochają się. Ja nie mam niczego, nikogo, nic nie osiągnąłem, ZERO. Taka perspektywa jest dla mnie miażdżąca. A najgorsze jest to, że w każdej sferze się staram, zależy mi, a wychodzi zawsze wprost przeciwnie. Skutkiem tego wszystkiego jest coraz większa izolacja, złość, frustracja, irytacja, a ostatnio totalna bezsilność i rozpacz, jakbym stracił kogoś bliskiego - chyba po prostu siebie tracę... Zacząłem mieć problemy ze zdrowiem, które mogą okazać się dość poważne. Wiem, że to ta nagromadzona zła energia ze wszystkich lat życia. Wiem jak powinienem myśleć, kto może mi pomóc i w jakim zakresie, ale nie potrafię z tego skorzystać, nie potrafię zmienić swoich myśli… Chyba nie ma miejsca dla mnie na tym świecie…