Kończę terapię grupową. Co dalej?
Witam, mam 26 lat, jestem kobietą, właśnie kończę terapię grupową, biorę leki antydepresyjne (w niedużej dawce). Z pracy z terapeutami wyniosłam tyle, że widzę, iż z jakiegoś powodu to ja sama utrzymuję się w stanie ciągłego poczucia beznadziei, ale nadal nie rozumiem, po co mi to... i co zrobić, żeby zacząć inaczej funkcjonować, korzystać z szans, które niesie życie? Póki co, wszystkie odrzucam bądź marnuję. Nie wierzę w swoje kwalifikacje czy zdolności, jeśli mnie ktoś chwali, to odczuwam to jako pomyłkę. Z jakąś obsesyjną przyjemnością powtarzam sobie w myślach, że do niczego się nie nadaję. ...tak bardzo boję się momentu skończenia studiów i podjęcia pracy, że odsuwam go wszelkimi możliwymi sposobami. Czuję jakby walczyły we mnie dwie tendencje - jedna skupia się na chęci nadrobienia obowiązków, które zawaliłam i pozytywnego wzmacniania samej siebie (w sensie - 'na pewno znajdziesz jakąś pracę, to nic, że wciąż nie wiesz, co chcesz robić w życiu, możesz być szczęśliwa mimo to'), a druga to ciągłe odwlekanie wszystkiego na później, poczucie braku sensu jakichkolwiek działań, porzucanie zainteresowań, które wcześniej były ważne, myśli samobójcze (nie biorę ich zbyt poważnie, bo wiem, że mam za mało odwagi, żeby się zabić, ale mimo wszystko niepokoi mnie ich intensywność; może to też jakaś forma ucieczki od działania?), przesypianie niemalże całego wolnego czasu, autoagresja (zdarzyło mi się kilka razy pociąć się po rękach, ale również nie wiem, czy brać to na poważnie). Czy to depresja? Skoro z zewnątrz patrząc, jakoś tam funkcjonuję: zdałam sesję na uczelni, nie chudnę, nie wyglądam fizycznie źle, śpię spokojnie (tylko strasznie długo i dużo), to może to wcale nie jest depresja?...nie wiem. Ale martwi mnie, że ten stan utrzymuje się od wielu lat i że ostatnio wręcz się pogłębia. Dopóki jeszcze chodzę na grupę, mam jakiś cel, żeby w ogóle się budzić. Ale nie czuję, by terapia doprowadziła do zmian w moim myśleniu. Nie wiem, co robić dalej... Czy mam się przyzwyczaić do ciągłego przygnębienia i blokowania sobie działań, uznać, że taki mam charakter, czy może mimo wszystko liczyć na zmianę siebie? Czy ludzie wychodzą z poczucia bezsensu istnienia na tyle, by być kiedykolwiek zadowolonym z siebie i z życia? Już nie pamiętam, kiedy się cieszyłam dłużej niż kilka minut... :(