Miłość, zaufanie, depresja - jak opuścić martwy krąg?
Witam serdecznie. Jestem 28-letnim mężczyzną, posiadającym złożony problem, który postaram się w miarę możliwości zrozumiale i w streszczeniu opisać. Ponad dwa lata temu poznałem kobietę, z którą przeżyłem ponad roczny, najsilniejszy emocjonalnie związek w swoim życiu. Kilkanaście miesięcy temu jednak rozstaliśmy się, głównie z powodu braku zaufania ze strony mojej partnerki. Odbyliśmy wiele rozmów, doszukując się podłoża problemu i wraz z psychologiem (ok. 4 mies. wizyt - tylko ona) dostrzegliśmy problem w poprzednich relacjach, w których była przez partnerów oszukiwana. Nie przyniosło to oczekiwanych skutków/zmian w naszej relacji. Podczas rozstania wielokrotnie "szarpaliśmy się" wizjami powrotów do siebie (oboje po próbie nieudanego związku ze względu na wciąż żywe uczucia do siebie wzajemnie). Ja osobiście po drodze, m.in. jak sądzę z tego powodu, również straciłem pracę plus kłopoty rodzinne, co zaowocowało stanem depresyjnym. Środki SSRI pozwoliły mi dojść do stanu "używalności", w jakim jestem teraz. Po szczerych rozmowach naświetliła mi to, co jest we mnie, co nie pozwala jej ufać, etc. Mianowicie jestem osobą towarzyską (przynajmniej byłem), mam wiele kontaktu z kobietami, który ma wymiar, jak stwierdza: "nazbyt poufały i zażyły", co objawia się m.in. tym, iż ufają mi, powierzają swe zwierzenia, liczą na moją pomoc. W obliczu tego (zapewne również wzmocnionego pryzmatem wcześniejszych doświadczeń) wszystkiego ona sama czuje się zagrożona, mimo iż ja szczerze przed sobą wiem, że takie zagrożenie nie istnieje. Ona - konserwatystka, osoba religijna, ja – liberalny, bardziej nowoczesny, ale gotowy, by się zmieniać i powalczyć. Jakie podjąć kroki? Czy w ogóle szanse są realne? Mediacja? Wspólna terapia? Odpuścić i dać sobie czas aż przejdzie, by budować coś nowego? By dodać kolorytu, na koniec powiem, że oboje jesteśmy z wykształcenia psychologami... Z góry dziękuję za jakąkolwiek wskazówkę.