Nie jestem w stanie sobie pomóc
Mam 30 lat i... wciąż bojkotuję swoje życie. Zaczęło się od wyjścia z domu w wieku lat 18, złe towarzystwo, praca w agencji towarzyskiej - tam poznałam męża. Mamy dziecko, zostawiłam je. Potem, za każdym razem, gdy znajdowałam pracę, robiłam coś, co ją przekreślało. Poszłam na studia, ale nigdy się nie obroniłam, zostałam skreślona z listy na piątym roku, nigdy do studiów nie wróciłam, choć miałam doskonałe wyniki. To samo było w szkole średniej, kiedy w trzeciej klasie przestałam chodzić do szkoły, pomógł mi dyrektor, który spotkał mnie na ulicy, pytając, co ja, na Boga, wyprawiam. Zrobiłam dwa lata (trzecią i czwartą klasę) w pół roku, zdałam maturę, ale to wszystko na nic, bo ciągle wiązałam się z jakimiś kretynami.
Znajdowałam pracę bardzo dobrze płatną, w agencjach reklamowych lub artystycznych, zarabiałam duże pieniądze, miałam same sukcesy i bach, rzucałam pracę, pogrążając się w jakimś marazmie. Potem poznawałam kolejnych facetów, toksyczne związki, rozkochiwałam ich w sobie, potem zostawiałam. Potem znów pracowałam w agencji towarzyskiej, zaszłam w ciążę i poroniłam sama w domu. Mogłam wtedy umrzeć, wykrwawić się na śmierć, żadna normalna kobieta by czegoś takiego nie zrobiła.
Szukałam pomocy u psychiatry. Opowiedziałam mu tylko część... w pół słowa mi przerwał i powiedział, że jak chcę wymusić leki, to źle trafiłam..., więcej do niego nie poszłam, chyba tego nie udźwignął. Mój syn jest nastolatkiem, nie mam z nim żadnych problemów (chyba nie wrodził się we mnie). Jestem obecnie z kimś, o kim tysiące kobiet mogłyby tylko marzyć i znów sabotuję ten związek w sposób tak absurdalny, że nawet nie umiem tego opisać. I oczywiście rzuciłam ostatnią pracę - jak zwykle, mimo że była to również praca, o jakiej teraz można tylko marzyć. Mam takie dni, kiedy siadam na podłodze i myślę, czemu sobie to robisz, o co chodzi, dlaczego? Nie umiem znaleźć odpowiedzi.
Moje życie to chaos, i gdyby nie jakiś wrodzony fart i to, że wiecznie spadam na cztery łapy, nie wiem jakbym skończyła. W ogóle dziwne jest to, że wpadając w takie miejsca, w takie towarzystwa, zawsze znikam bez szwanku, wracając do normalnego życia. Nie mogę jednak zrozumieć, czemu wciąż to robię. Nie pójdę już do żadnego psychologa, bo jak przypomnę sobie minę tego psychiatry, jakby nigdy nie słyszał historii o tym, że dziewczyna z agencji wyszła za mąż za swojego klienta, i ten tekst o lekach... nie wiem, co by było, jakbym mu opowiedziała o tym, jak wyciągałam z siebie pępowinę, wyrywając ją sobie, a wszędzie była krew, a ja nawet do nikogo nie zadzwoniłam. Poszłam na drugi dzień do pracy. Przez rok byłam tak "wycięta" po tym wszystkim, że potrafiłam, jadąc do pracy, zapomnieć skręcić i pojechać 20 km dalej. Albo zatrzymać się na poboczu i po godzinie zorientować się, że... minęła godzina.
To wszystko chaotyczne urywki, nie byłabym w stanie chyba opisać tu wszystkiego, co robię, bo to wszystko jest tak absurdalne, że jakby ktoś mi to opowiedział... ja bym nie uwierzyła. Problem polega na tym, że sprawa dotyczy mnie. Facet, z którym jestem, nie ma pojęcia o tym, co się ze mną dzieje i kim jestem, syn widzi tylko to, co ma widzieć. Z rodziną nie mam kontaktu lub sporadyczny. Gdybym komukolwiek opowiedziała o tym, co wyprawiałam i wyprawiam, myślę, że uznałby mnie za skrajnie patologicznie porąbaną. Najgorsze jest to, że zawsze udaje mi się spaść na cztery łapy. Nigdy nie ponoszę konsekwencji swoich działań, bo zawsze mi się udaje. Nie skończyłam studiów, a mimo to znalazłam pracę jako manager i zarabiałam kupę kasy, nie tak jak osoby mozolnie pnące się po szczeblach kariery. Byłam k****, a mam wspaniałego mężczyznę i syna.
Wiem, że potrzebuję pomocy, ale nie wiem, jak się do tego zabrać, boję się, że jak pojdę do specjalisty po raz kolejny, to już nie odważę się powiedzieć prawdy, będę kluczyć i kłamać. Zrobiłam w życiu tyle złych rzeczy, że nikomu innemu nie uszłoby to na sucho, a ja założę się, że znów wyjdę z tego bez szwanku... tyle, że za którymś razem zatrzymam się nie na poboczu, a na urwisku i już tam zostanę.