Nie radzę sobie z facetem… Czy zamiast tłumaczyć i dyskutować powinnam wymagać i działać?

Mam 24 lata, od 5 lat jestem w związku z chłopakiem, który ma 26 lat. Jesteśmy przeciwieństwami - ja jestem ekstrawertykiem, uwielbiam ludzi, nowe miejsca, wyzwania, on - wręcz przeciwnie, choć wynika to częściej z tego, że pracuje fizycznie, a ja studiuję. Jest skryty, nie lubi rozmów, wywodzi się domu, w którym był zdany na siebie, nikt nie okazywał uczuć i nie rozmawiał na żadne tematy, tym bardziej o problemach. Nie mieszkamy razem, ale spotykamy się prawie codziennie, bo dzieli nas kilka kilometrów.

Ciężko jest streścić co się działo przez tak długi okres, z resztą byliśmy młodzi wchodząc w ten związek i na pewno uczyliśmy się siebie. Jestem osobą bardzo otwartą, rozmawiam na każdy temat, nie umiem kryć emocji, traktuję Go poważnie i zawsze rozmawiam. Mogę powiedzieć, że póki zachowywałam się jak gówniara, obrażałam się, czasem wyłączyłam tel. to było wszystko dobrze (tak na początku), ale z czasem wydoroślałam, zaangażowałam się, traktowałam Go zawsze z szacunkiem, jak równoprawnego rozmówcę to zaczął się koszmar (wtrącę tylko, że jestem po studiach pedagogicznych i uwielbiam psychologię, to moje zainteresowania, i wiem co należy robić, potrafię doradzić innym, ale sama wcielić tego w życie nie umiem, zawsze gdy wchodzą w grę uczucia, to nie umiem...).

Od dłuższego już czasu mój facet o nic się nie stara, rzuca mi słuchawką (ja wychodzę z założenia, że nie będę się zniżać i robić tak jak on), ale gdy on chce rozmawiać - zawsze go wysłucham (choć to rzadkość). Obraża mnie, unosi się, jest okropny... Rozmawiałam na 1000 sposobów czy to problemy w pracy, pytam czy ja robię coś nie tak, czego ode mnie oczekuje, zawsze podkreślam, że porządek należy zacząć od siebie, więc gdy o coś się pokłócimy to ja zaczynam od tego co mogłam zrobić, by dyskusja mogła inaczej się zakończyć. Podkreślam, że można rozwiązać wszystko na 100 sposobów i nie warto wybierać tego najgorszego, że trzeba zrozumieć drugą stronę, że nie ma monopolu na rację, powinno być zrozumienie z dwóch stron i kompromis, dobra wola przede wszystkim… 1000000 takich rozmów było, najczęściej mi przytakuje, mówi, że ma świadomość, że ciężko się z nim rozmawiam, że zapomina o tym, że jestem kobietą i potrzebuję uwagi i ciepła, ostatnio nawet powiedział, że zapomniał, że musi się o mnie starać…

Ja nie oczekuję zdobywania gór - chcę po prostu by nie oceniał wszystkiego przez pryzmat siebie, tłumaczę mu cały czas, że się różnimy, mamy inne doświadczenia i inny bagaż, więc jedną sprawę widzimy inaczej, ale cały w tym ambaras by siebie wysłuchać i zrozumieć. Rozmawialiśmy nawet o rozstaniu, ale dla mnie, i on też o tym wie (wszystko co tu piszę mówiłam mu nie zliczę ile raz), jest to najprostsza forma - najłatwiej jest po prostu się pożegnać, a dla mnie to nie tędy droga. On mówi, że stara się (podkreśla czasem, że możne za mało) i że chce, że będzie, ale tylko mówi... Zgłupiałam totalnie, bo ostatnio przechodzi już samego siebie. Woli pojechać na ryby, pojeździć na motorze, wyjść na piwo niż być ze mną (czego nie zabraniałam mu, on mi też). Odzywa się do mnie w sposób karygodny (gdy jest nie wygodny temat: "Wypierd*aj, skończyłaś już? Chce mi się spać, mam to w dup*e).

Dziś rozwialiśmy prawie dwie godziny, prosiłam po raz kolejny, by dotrzymywał słowa, by szanował mnie, by traktował mnie na tych samych warunkach, chociażby w trakcie rozmowy. Na koniec, gdy wychodziłam, poprosiłam, by pożegnał się ze mną - podszedł i ledwo musnął mój policzek, na co powiedziałam, że dużo więcej energii wkłada w obrażanie mnie i chciałam, żeby przytulił się do mnie mocno (ja też chciałam go ukochać, chciałam, by był to taki gest pojednania, by jutro było już normalnie). Skomentowałam, że chyba nic a porpo dobrej woli, prostych gestów i chęci dania z siebie minimum z naszej rozmowy nie zrozumiał, na co on trzasnął drzwiami i poszedł. Po chwili zadzwoniłam, zapytałam, co znów zrobiłam nie tak - powiedział, że jestem nienormalna, że powinno dotrzeć do mojej tępej mózgownicy, że on jest zmęczony i chce spać, że nie będę mu rozkazywać, by przytulił mnie na tyle na ile chciał. Zabrakło mi słów, powiedziałam, że nie rozumiem (że jeszcze przed chwilą dziękował mi za rozmowę). Zapytałam czy to jest właśnie szacunek do mnie - odparł, że szanuje mnie na tyle, na ile sobie zasłużyłam...

Podczas rozmów pytam czy ja zrobiłam coś nie tak, czy jest coś nad czym ja powinnam pracować - mówi, że nie (choć wiem, że czasem krzyczę, bo już nerwy mi puszczają, a on moją cierpliwość niejednokrotnie wystawia na próbę). Co robić? Nie umiem się gniewać, zawsze szybko wybaczałam, doceniałam najmniejszy gest, a on tego nie doceniał tylko wykorzystywał. Co by się nie działo - byłam przy Nim tracąc szacunek do samej siebie. Mówiłam mu, że nie radzę sobie, że skoro moje metody są złe (czyli rozmowa) to niech da inne - dostosuję się. Parę razy zapytałam czy nie ma odwagi się ze mną rozstać, że to będzie uczciwsze powiedzieć, że nie będzie nad sobą pracował i niech każdy idzie w swoja stronę, a On mówi, że mu zależy, po czym okropnie rani. Nie wiem co robić. Wiem co powinnam, ale to nie jest łatwe - może ktoś tu z ekspertów mi wyjaśni, dlaczego On tak postępuje? Przyzwyczaiłam go? Jest mu tak wygodnie?

Dodam tylko, że od ponad dwóch lat ma długi, bo wziął kredyt i zapożyczał się jeszcze u ludzi i jakiekolwiek wyjście też jest z mojej inicjatywy. Najpierw sponsorowałam, a od jakiegoś czasu chociaż czasem oddaje mi pieniądze. Ostatnio, w sobotę, byliśmy w kinie moim autem i za moje pieniądze bilety, bo on jak zwykle kasy nie miał, ale przedwczoraj powiedział mi, że zamówił sprzęgło do motoru za 169 zł - to też mnie boli. Jak rozmawiam, że ja daję i miło by było, jakby też, prócz inwestycji we własne zainteresowania, zaoponował coś dla nas to słyszę, że mu wypominam, a ja nie wypominam, bo to normalne i sprawia mi to ogromną radość (tak mu tłumaczę), ale dziwię się, że On zupełnie tak nie myśli, zwisa mu krótko.

Co robić? Czy mamy jeszcze jakaś szansę? Gdzie popełniłam błąd? Nie gadać, a robić? Nie dawać tylu szans? Jestem w kropce... Nie chcę zachowywać się tak jak on, choć znajomi mówi: nie odbieraj teraz telefonu, olej go, ale ja nie lubię robić niczego wbrew sobie, tylko czy tak jest lepiej? Czy muszę być bardziej skrytą kobietą, która dominuje, nie dyskutuje, tylko wymaga? Nie wiem... Rozkładam ręce...

KOBIETA, 24 LAT ponad rok temu

Witam!

Zachęcam do refleksji nad tym co Pani napisała. Podkreśla Pani jak dużo stara się Pani rozmawiać z chłopakiem, wyjaśniać, tłumaczyć. Zwraca też Pani uwagę na różnicę w wychowaniu, cały bagaż doświadczeń, zachowania wyniesione z domu. Być może również różnica w wykształceniu powoduje problemy z porozumieniem - Pani ma potrzebę przedyskutowania wszystkiego, partner nie. 

Być może Pani partner ma taki sposób okazywania emocji, jednak w tym wszytskim niepokojące są wulgaryzmy pod Pani adresem. Tego nie powinna Pani tolerować i takich spraw, niestety nie da się przedyskutować. Proszę zaproponować partnerowi formę pomocy psychologicznej - podczas wizyt u psychologa mógłby przepracować swoje zachowanie w stosunku do Pani, jak również emocjonalność.

Proszę uwzględnić również fakt, że partner być może taki jest i żadne rozmowy nie zmienią jego tendencji behawioralnych czy emocjonalnych. Proszę wówczas zadać sobie pytanie, czy z takim partnerem jest Pani w stanie tworzyć konstruktywny związek. Konstruktywna rozmowa jak najbardziej jest wskazana, ale proszę w tym wszystkim zachować zdrowy rozsądek.

Pozdrawiam

0
redakcja abczdrowie Odpowiedź udzielona automatycznie

Nasi lekarze odpowiedzieli już na kilka podobnych pytań innych użytkowników.
Poniżej znajdziesz do nich odnośniki:

Patronaty