Niespełnione pragnienie miłości przyczyną depresji?
Mam 28 lat. Jeszcze tego lata byłem wesołym, pełnym energii, humoru i wiary w siebie facetem. Kończyłem studia z niezłymi wynikami, z optymizmem patrzyłem w przyszłość. Tym bardziej, że poznałem też dziewczynę - przemiłą, inteligentną, kulturalną i ładną. Była tym, czego brakowało mi do pełni szczęścia. Od pewnego czasu bowiem nikogo nie miałem, nieco mi to doskwierało. Przez parę zaledwie miesięcy zdążyłem się do niej bardzo przywiązać, wiązałem z nią poważne plany, cieszyłem się wielką sympatią jej rodziny (nasze rodziny się znały). Uwierzyłem, że to jest właśnie ona. Ale niestety nie wyszło nam, mimo iż w moim odczuciu świetnie do siebie pasowaliśmy. Zrezygnowała, nie podając istotnych powodów, zerwała poprzez e-mail.
Nie napisałbym na tej stronie, gdyby od czasu rozstania (miesiąc temu) nie zaczęły się ze mną dziać niepokojące rzeczy. Okropnie wychudłem, w ogóle nie mam apetytu, ciągle myślę o tej dziewczynie, szukam własnych błędów, które doprowadziły do rozstania. Kiepsko śpię, w sercu i żołądku czuję jakby ciągłe wiercenie lub pieczenie. Rozczarowanie przerodziło się w permanentny smutek, z którym nie mogę sobie poradzić. Pojawił się strach, że utraciłem swoją niepowtarzalną szansę. Brakuje mi miłości własnej kobiety. To niepowodzenie odebrało mi kompletnie chęć i radość funkcjonowania, mimo iż nie był to długotrwały związek. Czy jeśli ten stan trwa miesiąc, to jest już zbyt długo i może być to depresja? A może właściwe rozstanie należałoby liczyć dopiero od teraz, kiedy faktycznie urwał się kontakt? Wcześniej żyłem jeszcze nadzieją, która pochłaniała całą moją energię.