Odrzucenie partnera i bardzo nagła zmiana zachowania - czy to może być poważna depresja?
Witam Piszę o tym, ponieważ desperacko próbuję znaleźć jakieś wytłumaczenie dla zaistniałej sytuacji. Byłam w ponad 7letnim związku, który rozpadł się z dnia na dzień (ja 30, on 32 lata). Wyjechałam ze swoim partnerem za granicę w celu zarobkowym. Oboje jesteśmy bardzo wykształceni i rozpoczęliśmy pracę w bardzo stresującym sektorze prawno-finansowym. Z powodu kryzysu gospodarczego przeszliśmy przez bardzo wiele stresujących sytuacji, każdy dzień był walką o byt. Co jest jednak bardzo ważne to fakt, iż byliśmy bardzo dobrą parą, niesamowicie związaną i nic nie mogło nas rozdzielić. Mój partner był niesamowicie opiekuńczy i dobry - przejawiało się to na co dzień, w jego sposobie mówienia i czynach. Ja też byłam taka dla niego, gdyż był dla mnie całym światem. Niestety z powodu bardzo trudnego życia i wielu trudności finansowych, popadłam w pewnego rodzaju "stan smutku" - nie mięliśmy kontaktu fizycznego, ewentualnie był to kontakt sporadyczny raz na kilka miesięcy/nawet lat. Partner sygnalizował problem, ale ja z powodu swego złego nastroju nie umiałam się przemoc. Niedawno straciłam pracę i znalezienie nowej było trudne, sama miałam wygórowane oczekiwania i byłam przeambicjonowana - okrutnie męczyłam partnera ciągłym krzykiem, płaczem i brakiem ochoty do życia. W tym samym czasie on pracował pod dużą presją i miał też wiele trudności w pracy, o których nawet nie mówił. Dźwigał brzemię za dwojga. Był dla mnie jednak wielkim wsparciem i robił wszystko bym nie czuła się źle. Jednak dało się zauważyć, że ten brak kontaktu fizycznego i marazm, który nas ogarniał, spowodował "zgnuśnienie i smutek w związku". Pewnego dnia słonecznego, gdy postanowiłam, iż nie będę już taka smutna i spróbuję go nie zatruwać, wyszłam z propozycją pójścia na spacer. On w ten dzień odciął się ode mnie i zaszył się gdzieś z książką. Ja w smutku wybiegłam z domu i wróciłam po 2 godzinach, zamknęłam się w pokoju. Potem wieczorem, on wyszedł z domu i nie wracał przez kilka godzin do północy, nie wiedziałam co się stało - dzwoniłam, szukałam, smsowałam. Myślałam, że nie żyje... gdy wrócił to już nie była ta sama osoba - od tej pory stal się zimny, bez uczuć jak głaz. Błagałam o wyjaśnienie, w końcu po paru dniach powiedział "nic już nie czuję, nie umiem odczuwać żadnych emocji, nic mnie nie obchodzi, jestem pusty". Na następny dzień znalazłam się w szpitalu, dostałam szoku emocjonalnego. Gdy zadzwonili do niego ze szpitala, nawet się nie wzruszył. Kiedyś rzuciłby pracę w popłochu...teraz nic go nie obchodziło. Zaczęłam z nim rozmowy, powoli na spokojnie - powiedział, że chce być sam, że nie może znieść pracy i presji, że myślał, że udźwignie ciężar, ale się przeliczył. Coś mu się stało, nie potrafi tego nazwać, powiedział, że to nasza wspólna wina, że nie zauważyliśmy błędów i coś w nim pękło, nie może być już ze mną, nie chce nic prócz samotności, a życie jego i tak nie ma sensu... chce tylko wyjechać gdzieś do innego kraju, gdzie jest słońce i poprosił szefa o przeniesienie do Hiszpanii. Ja byłam strzępem, wrakiem człowieka, osobą, która była całym światem i jak mi się wydawało ja dla niego też, związek, tak dla mnie pewny i bezpieczny znikł... nagle... a on pozwolił a nawet chciał, abym opuściła kraj i wróciła do domu. Tonęłam w bólu i łzach, on pomógł mi się spakować i pozwolił odejść... Nigdy wcześniej nie zrobiłby nic takiego, wiem, że byłam dla niego bardzo ważna, tyle dla nas robił, a ja o niego - tak dbałam jak tylko mogłam. Co się stało... minął już a może dopiero miesiąc, jestem już w kraju a on nadal w takim stanie. Proszę mi powiedzieć co się stało? Czy on po prostu mógł się załamać, czy po prostu odechciało mu się mnie? Dodam, że był osobą niezmiernie odpowiedzialna i dojrzałą. Wiem, że w grę nie wchodzi zdrada. On stał się zimny, potwornie smutny, czasem lekko zły, otępiały, bardzo schudł. Nadal jednak bardzo obowiązkowo chodził i chodzi do pracy i mówi bardzo logicznie, to nie jest jakaś "psychoza". Mówił, że można było temu zapobiec, gdyby tylko wiedział, ze coś w nim pęknie. On sam nie rozumie co się z nim stało, powiedział, że niczego takiego nigdy nie doświadczył. Patrzył na maile, które wysłał do mnie z pracy parę dni przed tym zdarzeniem i mówił, że nie rozumie czego coś w nim pękło..