Poczucie samotności pomimo wielu znajomych
Nie wiem co mam o tym wszystkim myśleć.. Ludzie, którzy z boku patrzą na mnie i moje życie sądzą, że powinnam być szczęśliwa. Po latach zdobyłam prace, która mi odpowiada, jest zajmująca, powiedzmy, że aż nadto., poszłam na studia, na wymarzony kierunek, znalazłam miłość i jestem w związku, w którym czuje się bezpieczna, wydaję tomik poezji. Wydaje się, że jestem najszczęśliwszą osoba pod słońcem... ale to nie jest tak... Pracuję w redakcji jednego z tygodników, zajmuję się ukochana działką - kryminałami i akcjami strażackimi, poza tym fotografuję noworodki... dlaczego te szczegóły są tak ważne... bo tez pasują do tej dziwnej układanki obrazu samej siebie... bywam na 80 procent zdarzeń (wypadków, pożarów, samobójstw...) - podchodzę do tego z czarnym humorem , ale tak naprawdę, przezywam każde zdarzenie, a szczególnie bliskie są mi samobójstwa... bo mam już kilka nieudanych prób... (bo nadal jestem zbyt dużym tchórzem). noworodki .. cuda i przekleństwo ... od lat próbuję zajść w ciążę... bezskutecznie... przestałam wierzyć, że kiedyś się to uda... czasem egoistycznie myślę, że może tak jest lepiej... bo nie umiałabym sobie poradzić z dziećmi i pracą... ukochane studia ... po latach wyrzucania sobie, że nie dam rady w końcu się zdecydowałam.. prę do przodu... ale w tym wszystkim zapomniałam o sobie samej... związek... momentami trochę na siłę... a w środku we mnie ciągle wre burza... przygnębienie pojawia się coraz częściej, powiedzmy, że rzutami... każda zmiana sytuacji, powoduje, że miotam się z niepewności i strachu, jem za trzech... bezskutecznie usiłuje się odchudzać... jem tylko niektóre produkty i potrawy o określonym składzie (cóż... zaczyna to wyglądać coraz bardziej ciekawie...) sen... albo za dużo albo za mało... kiedy już wracam do domu z terenu czy z redakcji ciężko mnie wyciągnąć poza mury... udaje się to tylko mojej drugiej połowie... ale wyjazdy są zawsze z nim ... a kiedyś robiłam samotne wypady... nie mam zainteresowań... poza fotografią.. ale to bardziej z obowiązku , na ogół wszystko kręci się wokół pracy..kiedyś miałam więcej czasu, haftowałam, tworzyłam, żartowałam, wierzyłam w Boga a religia była moim oparciem... cóż.. teraz to wszystko odeszło.. odsunęłam to na bok. paradoksem jet to, że wciąż spotykam się z wieloma osobami, wydaje się, że nie powinnam się czuć samotna, a jednak tak właśnie jest... W pracy nakładam na twarz maskę, wiedzą, ze jestem zakręcona,.. ale nie sądzą co się w środku mnie dzieje... poza tym i ja odsuwam się od nich... teoretycznie mam w nich oparcie - mam zgraną ekipę, od której generalnie nie odstaję... ale nie oznacza to, że nie czuję się gorsza... a co do myśli... te ciemne , samobójcze wracają jak bumerang... co jakiś czas... co miesiąc... wtedy omijam apteczki, noże.. samochody... a z drugiej strony.. chętnie bym z tym wszystkim zerwała, zaszyła się w kacie, zniknęła... wiem, jestem gderliwa, złośliwa, nieznośna... i gburowata... ale to po prostu uzewnętrznienie tego chaosu, zawieruchy, która jest we mnie... Wiem, że nie pójdę do specjalisty we własnej miejscowości... za dużo osób mnie zna...