Seks - łączy czy dzieli?

Z perspektywy czasu zmienia się myślenie ludzi na temat dotychczasowego życia... Nagle, gdy widzimy już te wady drugiej osoby, budzimy się i stwierdzamy "nie kochałam/em". Może rok dla kogoś to krótki czas, ale ja czuję się jakby trwało to dłużej. Dzisiaj mam 20 lat. Wiem, że dla niektórych jestem młodą - za przeproszeniem - gówniarą, która narzeka na swoje życie, a wszystko jeszcze przed nią... Ale mówiąc od początku... Właściwie nie wiem, od kiedy trwają moje problemy z osobowością. W sumie to są one głównie na podłożu emocjonalnym. Zawsze starałam się być silną dziewczyną, nie dać się złamać. Ale zamiast stawać się coraz silniejsza, czuję, że coraz bardziej się wypalam. Nie rozumiem, czy mi się to wydaje, czy ja naprawdę nie mam szczęścia w miłości. A raczej to "wydaje mi się, że jestem zakochana". Z biegiem czasu zrozumiałam, że było to przywiązanie, spowodowane pewnymi zdarzeniami. Mając 16 lat, poznałam swojego pierwszego chłopaka - ale nie od razu z nim byłam. Nie czułam nic do niego... On się narzucał... Denerwowała mnie jego osoba, bo był dla mnie taki... pusty. Czasami jego kretyńskie zachowania doprowadzały mnie do takiego szału, że wręcz nie chciałam go znać. Kiedy dał sobie ze mną spokój po kilku miesiącach, miałam w końcu czas na zastanowienie się nad jego osobą. W końcu przyszedł sylwester. Miałam spędzić go wspólnie ze znajomymi. Również z nim. I tak wyszło, że postanowiłam dać mu szansę. Było wszystko w miarę dobrze. Tylko on narzucał się z pocałunkami i przytulaniem. Jakoś to znosiłam. Po roku chciał, abyśmy "wskoczyli na wyższy poziom". Chodziło mu oczywiście o seks. Miałam wtedy już prawie 18 lat. Jakoś nie ciągnęło mnie, by zrobić "to" właśnie z nim... Po długich namowach (trwających jakieś 3 miesiące) przełamałam się, żeby w końcu dał mi spokój... Oczywiście pierwsze podejście było zupełnie fatalne... Skończyło się na tym, że pojechałam do domu i nie miałam ochoty z nim rozmawiać, po prostu nie mogłam tego zrobić, czułam obrzydzenie... Jakiś czas później znowu spróbowaliśmy i tym razem "się udało". Po tym zdarzeniu nie czułam, że go kocham, ale poczułam więź po tym, co się stało... Skoro uprawialiśmy seks to wypada "kochać"... Pomieszały mi się zupełnie piorytety związku... Po dwóch latach wypaliło się wszystko totalnie. Nie chciałam już z nim być. Wtedy właśnie, mając 19 lat, podjęłam pracę. I zaczął się ten epizod, który mnie wyniszczył... Mój szef, a raczej kolega, u którego pracowałam, zaczął się przystawiać. Ja traktowałam to jako żart, w końcu ze wszystkimi swoimi kumplami czasami tak żartowałam. Nawet nie zauważyłam, a raczej nie chciałam widzieć, bo nie wiedziałam co zrobić, kiedy to zaczęło się robić niebezpieczne... On, mając żonę i dziecko, zaczął wypisywać, jak to byłoby fajnie razem... Zaczęłam naprawdę się bać, ale też z drugiej strony nie wiedziałam co robić, więc to ignorowałam. W końcu pewnego wieczora, kiedy mieliśmy popracować razem (co oczywiście było wymówką, żeby mnie ściągnąć do siebie), doszło do czegoś, czego żałuję i żałować będę do końca życia... Rozmawialiśmy sobie... On wyciągnął wódkę i zaczął robić mi drinki. Nie piłam dużo, bo się przestraszyłam, poza tym nie chciałam, ale on nalegał... Mam za słabą siłę woli, żeby odmówić... Żeby być niemiłą dla kogoś, kto podstępnie jest dla mnie miły. Zaczęły się "łapanki". Ja prosiłam, żeby przestał. Mówiłam, że ma dziecko, rodzinę... Ja nie chcę się mieszać w jego życie... Ale on i tak swoje. Przytrzymał mnie i na siłę to zrobił... Czułam się jak najgorsza szmata... Jak jakaś dziwka. Powrotu do domu nawet nie pamiętam, ale to nie przez alkohol... Byłam cała roztrzęsiona, nie chciałam z nikim rozmawiać. On obiecywał, że odejdzie od niej... Zamieszkamy razem. Nawet chciał ze mną dziecko mieć... Ale to wszystko było zbyt "piękne", żeby było prawdziwe... "Byliśmy ze sobą" jakieś 4 miesiące jeszcze, a ja cały czas udawałam, że jest w porządku przed wszystkimi, patrzyłam na niego jak na najgorszą świnię... Nie kochałam go, a jednak był mi bliski, bo "był we mnie". Seks był zawsze dla mnie nie tylko zaspokojeniem swoich potrzeb, ale czymś, co miało łączyć dwoje ludzi w jedno ciało... Miał być czymś pięknym... A ja nigdy nie odczuwałam z niego przyjemności... Nie czułam, że jest mi on potrzebny. Czasami nawet jak bolało, kiedy to z nimi robiłam, udawałam, że jest mi dobrze... Jak "piękne love story" się zaczęło, tak szybko się skończyło... Wrócił do żony... Ja czułam żal... Czułam się wykorzystana. Ale starałam się zachować zdrowe zmysły... Jednak nie trwało to długo... Pierwszy raz w życiu... zakochałam się... Maciek... od roku co wieczór nie daje mi spać myśl o Nim... Pierwszy raz w życiu zakochałam się, nie tylko dlatego, że w pewnym stopniu byłam pod presją zmuszona do seksu... On był taki mądry, wspaniały... Taki wyrozumiały... I był z nią... Drugi raz popełniłam ten sam błąd... Wdałam się w związek z zajętym facetem... Tyle, że nie żonatym. Kiedy patrzyłam na Niego... Czułam takie szczęście, taką radość... Przepełniona byłam miłością do Niego... Ale też pustka i smutek... I strach... Że odejdzie... I odszedł... Zostawił mnie dla niej. Po dwóch miesiącach. Potem ona zostawiła Jego. Długo walczyłam o Niego, aż do wakacji... Znowu się związaliśmy. Boże, czułam się tak, jakbym spełniła wszystkie cele i gdybym umarła nawet, nie miałabym żalu, że nie spotkała mnie ta miłość z prawdziwego zdarzenia... Wakacje mijały i było wspaniale... Pierwszy raz poczułam przyjemność z seksu. Pierwszy raz w życiu miałam orgazm. Może to dziwne albo śmieszne, ale właśnie wtedy, podczas naszego pierwszego razu, poczułam, że to właśnie ten... Zakochana bez pamięci... Pod koniec wakacji, nagle znowu się popsuło... Nagle obudziła się ona... Nagle znowu mi Go odebrała. Straciłam sens życia. Próbowałam popełnić samobójstwo, dokładnie 25 sierpnia tego roku... Ale dzień później i tak obudziłam się... Czułam się fatalnie i wiedziałam, że popełniłam błąd. Mam nadzieję, że już nigdy nic mi nie strzeli do głowy, żeby znowu to zrobić. Spotykał się z nią, a mnie okłamywał, żeby mnie nie dołować. Nie kochał mnie... Ja widziałam, co się dzieje i miałam mu to za złe... Coraz bardziej czułam się chora psychicznie... Jak jakaś wariatka... Ale stało się tak, że znowu do siebie wróciliśmy... Strach przed tym, że ona znowu wróci jest równie silny, ale On zapewnia mnie, że nic z tego... Mimo to nakryłam Go i jestem święcie przekonana, że rozmawiał z nią przez telefon... Nie mogę mu zabronić kontaktów z ludźmi i nie zabraniam, ale czuję się zagrożona, jeśli chodzi o nią... Za każdym razem, kiedy o niej myślę, płakać mi się chce... Zbyt wiele przeżyłam, żeby teraz znowu mi to zniszczyła... On... Twierdzi, że coś do mnie czuje, ale mnie nie kocha... Za chwilę znowu mówi "przecież nie powiedziałem, że Cię nie kocham" i tak na odwrót... Czuję się, jakby ten związek był jakimś kołem fortuny... Raz na wozie, raz pod wozem... Ale czy to ma szansę przetrwać?
KOBIETA, 20 LAT ponad rok temu

Witam Panią!

Seks często sprawia, że mylnie rozpoznajemy uczucia. Seks scala związek, ale tylko wówczas, gdy jest wynikiem uczucia. Seks jest zwieńczeniem miłości, ale miłość nie jest zwieńczeniem seksu. Żyjąc w związku opartym na seksie, wpędzamy się w błędne koło: "skoro z nim/nią współżyję, to znaczy, że go/ją kocham", zaś wszelkie wątpliwości zagłuszane są poprzez korzyści seksualne. W ten sposób wiele osób, mniej lub bardziej świadomie, rezygnuje z doświadczenia prawdziwej bliskości z drugą osobą. Na dłuższą metę taki model związku nie ma prawa bytu, gdyż powoduje emocjonalną pustkę. Co więcej, osobom, które mają za sobą podobne doświadczenia, z ogromnym trudem przychodzi nauczenie się nawiązywania bliskich relacji opartych na wzajemnym zaufaniu. Dlatego często angażują się w niewłaściwe relacje, przeżywając kolejne rozczarowania.

Czytając Pani list, odniosłam wrażenie, że Pani problem w dużej mierze spowodowany jest budowaniem relacji w oparciu wyłącznie o sferę seksualną, która daje szybką, ale jak sama Pani zauważyła, ulotną przyjemność. Co więcej, myślę, że seks zagłusza u Pani potrzebę bezpieczenstwa i akceptacji.

Nie mogę odpowiedzieć Pani na pytanie, czy związek, w który aktualnie jest Pani zaangażowana, ma szansę przetrwać. Mogę natomiast postawić pytanie, dlaczego zależy Pani na tym związku i jakie ma Pani z niego korzyści. Godzi się Pani na związek, który przypomina "koło fortuny". Namawiałabym Panią do głębszej analizy, dlaczego tak się dzieje oraz jakie jest Pani wyobrażenie dotyczące szczęśliwego związku. Sugerowałabym, aby zastanowiła się Pani, czego oczekuje Pani od partnera i czy aktualny Pani partner spełnia te oczekiwania.

Pozdrawiam.

0
redakcja abczdrowie Odpowiedź udzielona automatycznie

Nasi lekarze odpowiedzieli już na kilka podobnych pytań innych użytkowników.
Poniżej znajdziesz do nich odnośniki:

Patronaty