Smutek, zniechęcenie, zaburzenia odżywiania - jak sobie pomóc?
Witam, postanowiłam napisać do was, ponieważ nie mogę sobie poradzić. Sama nie wiem, co mnie przygnębia. Może napiszę o sobie parę słów. Mam 30 lat. Wychowałam się w rodzinie, w której przemoc była od zawsze. Awantury ze strony ojca, bicie, wyzwiska i poniżanie - nie tylko matki, ale i mnie, osoby, która stawała w obronie mamy. Ojciec mnie za to nienawidził i pod moim adresem ciskał wyzwiskami, które niby mnie nie raniły, bo wiedziałam, że taka nie jestem, a mimo to do dzisiaj je pamiętam. Dwa lata temu tato zmarł, moje życie niby się uspokoiło, ale jestem coraz bardziej nieszczęśliwa.
Mam napady agresji, od dwóch miesięcy w każdy weekend ryczę do poduszki, zamykam się w swoim pokoju i myślę o śmierci. Na jedyne pytanie mamy "co ci jest" zareagowałam agresją, mimo iż w głębi duszy tak bardzo chcę, żeby mi pomogła. Ostatnio wybuchnęłam płaczem przed mamą i mało składnie próbowałam opisać, co mnie boli. Niestety, ona mnie nie rozumie. Czuję, że myśli, że to brak mężczyzny w moim życiu jest powodem mojego smutku. A ja tak bardzo chciałabym mieć kogoś, kto by mnie zrozumiał. Nie musi to być przecież facet, chciałabym mieć chociaż przyjaciółkę, która by mnie zawsze wysłuchała i stanęła w mojej obronie. Chciałabym dla kogoś być na 1 miejscu.
Sprawa mężczyzny też jest dla mnie problemem. Nigdy nie miałam chłopaka, sympatii. Nigdy mnie nikt nie pocałował, nie mówię już o żadnych sytuacjach intymnych, bo jak nie ma faceta i pocałunków, to przecież oczywiste. Tak bardzo chciałabym mieć rodzinę, dom i dziecko. Pamiętam siebie sprzed 10 lat - już wtedy wiedziałam podświadomie, że zawsze będę sama. Niedawno mój kuzyn się żenił, dostałam zaproszenie "z osobą towarzyszącą" !!!! Jest mi tak wstyd, czuję się takim śmieciem, zerem. Nie poszłam, a tak bardzo chciałabym się rozerwać, ale moi krewni bardzo lubią się dowartościowywać podkreślaniem mojego staropanieństwa.
Nie wiem, co ze mną jest nie tak, że nikt mnie nie chce. Jestem atrakcyjna, wysoka, szczupła, wykształcona, mam dobrą pracę, a mimo to jestem nieszczęśliwa, bo samotność mnie zabija!!! Mam myśli samobójcze, problemy z objadaniem się i wymiotowaniem. Jedzenie zapycha mi czas i powoduje chwilową poprawę nastroju, a potem, żeby nie czuć tej ciężkości, wymiotuję. Co mam robić, jak znaleźć pomoc? Jestem z okolic Gdyni. Czy ktoś mógłby mi doradzić jakiegoś dobrego psychologa, który nie uważałby mnie za kompletną kretynkę? Chce mi się tylko krzyczeć POMOCY!
Dzisiaj powiedziała mamie, że mam bulimię od 5 miesięcy i usłyszałam tylko "idź do lekarza, ile ty masz w końcu lat, ja się na tym nie znam, znam tylko to z telewizji" oraz "tylko nie mów, że to moja wina". Tak żałuję, że to powiedziałam, gdybym miała odwagę, to bym jeszcze dzisiaj ze sobą skończyła. Znowu siedzę sama w swoim pokoju i słyszę, jak wszyscy wybierają się na imprezę. Myślałam, że usłyszę chociaż jakiekolwiek słowa pociechy, uspokojenia, a tak tylko mama się na mnie obraziła, brat powiedział, że jak chcę, to mogę sobie zaraz wyskoczyć z okna.
Tak bardzo potrzebuję, żeby mnie ktoś zrozumiał, pogłaskał, przytulił, a nie traktował jak szybę, która dla wszystkich jest przezroczysta. To wszystko jest moja wina. Tak bardzo chciałabym cieszyć się życiem, a tak już 4 dzień leżę w łóżku, oglądam bezmyślnie telewizję, objadam się i wymiotuję. Od rana do wieczora. 95% czasu myślę o jedzeniu i o tym, że jestem takim "śmieciem".