Straciłam chęć do życia z niewiadomych powodów. Czy jestem chora?
Witam, Jestem kobietą, mam 20 lat. Nie jestem w stanie stwierdzić dokładnie, kiedy zaczął się mój problem, podejrzewam, że trwa już 3 miesiące. Nie byłoby to tak niepokojące, gdyby objawy nie stawały się z dnia na dzień coraz silniejsze. Jestem totalnie rozkojarzona, brak motywacji do czegokolwiek. Im bardziej martwię się, próbuję się "zebrać", pozbierać, wziąć w garść - tym bardziej czuję wewnętrzny opór połączony z bólem psychicznym. Przestałam chodzić na zajęcia (właściwie to od początku bardzo dużo opuszczałam; studiuję dziennie, II rok), straciłam kontakt z większością moich znajomych, mam wrażenie, że odsunęli się ode mnie... Kiedyś uważali mnie za uśmiechniętą, pełną życia, bardzo kontaktową osobę. Straciłam tą chęć do życia z niewiadomych powodów. Chodzę osowiała, przygnębiona, nie zależy mi zupełnie na wyglądzie zewnętrznym. Siedzę codziennie sama zamknięta w pokoju, można powiedzieć, że to ja odizolowałam się od ludzi. Nikt nie podejrzewa, co czuję. A czuję się beznadziejnie, czasem myślę, że lepiej by było, gdyby mnie nie było tu. Stałam się obojętna, zarówno jeśli chodzi o studia, naukę, jak i kontakty międzyludzkie. Nie widzę sensu w moim istnieniu, czuję bezsens egzystencji. Każdy myśli, że mam "wielkiego lenia". Ja po prostu nie mogę się skupić, skoncentrować! Potrafię siedzieć nad rysunkiem z zamiarem zrobienia go całą noc, przyglądając się jedynie ścianie. Mam trudności z wysłowieniem się. Śpię albo za dużo, albo wcale. Czasem mam wrażenie, że nie potrzebuję snu, ani jedzenia. Fakt, że ostatnio byłam na diecie, bardzo trudno znosiłam ograniczenie jedzenia, teraz mogę nie jeść nic. Jednak miewam stany "nadmiernego śmiechu". Potrafi nagle powrócić dobry humor, wtedy myślę, że to było tylko tymczasowe załamanie i za nic w świecie nie poszłabym do specjalisty. Jednak niedługo wraca stan depresyjny. Zapisałam się na wizytę do psychiatry, nie jestem jednak pewna, czy jest naprawdę powód, mimo że czuję się strasznie psychicznie, mam wrażenie, że nie ma na to leku, że sama powinnam się pozbierać. Jednak nie mogę. To jest tak, jakby w mózgu usadowił się zły duch, który ogranicza moje wszelkie chęci do robienia czegokolwiek, a nawet uniemożliwia. Czuję się bezsilna, najmniejszy praca sprawia mi ogromny wysiłek. Boję się, że stracę studia. Co może mi dolegać? I czy możliwe, że tak bez powodu? Bo żadnych przykrych wydarzeń ostatnio nie miałam… Pozdrawiam, Magda