W naszym związku nie było zdrady, ale wszystko zaczęło się sypać. Co robić?
Witam, Mam 20 lat, moja dziewczyna tez. Jesteśmy ze sobą od 2 lat. Kocham ja strasznie, ona mnie też z tego co mówi. Nie było żadnej zdrady w naszym związku. Mieszkamy razem od prawie 18 miesięcy. Ona zaczęła pracę w barze, wtedy wydaje mi się, że zaczęło się wszystko sypać. Nie mieszkamy w Polsce tylko na Wyspach Kanaryjskich. Kłótnie zaczęła się od momentu kiedy ona tak jakby zaczynała używać życia, czyli alkohol, inni ludzie, więcej facetów i czasu na wychodzenie na imprezy. Mnie nigdy nie chciało się uwierzy, że jak się kogoś kocha to można wyjść gdzieś, nie dawać znaku życia, wrócić o 7 rano do domu jakby nigdy nic. Mam pewność, że mnie nie zdradza. Wczoraj miałem z nią rozmowę, pomyślałem sobie, że ja też pracowałem w barze i wiem jak takie życie wygląda - okazja czyni złodzieja, jak jest okazja by wyjść, zawsze wyszedłem. Pomyślałem, że dobra, niech wychodzi, możne musi się wyszaleć. Rozmawiałem z nią na ten temat - ona mówi, że nie wie czego potrzebuje, mówi, że potrzebuje być sama, ale nie umie żyć beze mnie, że nie ma już nadziei na to, że się coś poprawi i że jest zmęczona wszystkim. Nie mówię, że ja jestem bez winy, bo przy kłótniach po prostu mówiłem wszystko co myślałem - wiem, że to złe, ale czasem ja wyzwałem. Ona mówi, że ma dość kłótni (też się nie lubię kłócić), ale w takim wypadku po prostu nie umiałem się powstrzymać. Po rozmowie wyszło, że ona chce być sama - poprosiłem ją, żeby spojrzała mi w oczy i powiedziała to, że mam się wyprowadzić i że chce tego rozejścia, odpowiedziała, że nie powie mi tego, bo tak nie czuje, więc nie wiem co jest najlepsze w takiej sytuacji. Odejść od niej na zawsze? Odejść, za miesiąc zadzwonić i zapytać, czy chciałaby od nowa spróbować? Ja wiem, że chcę o nią walczyć jak lew i jestem w stanie wiele poświecić dla niej. Jest taka jeszcze sytuacja, że ja jestem pozytywny i mówię, że to wszystko da się odbudować, że trochę czasu żeby wyjaśnić wszystko sobie i że to da się odbudować, bo to nie jest rozjecie ze zdrady. Ona mówi natomiast, że nie ma nadziei i że nie potrafi zrezygnować z imprez, bo boi się, że jak teraz się nie wyszaleje to za kilka lat będzie za późno. Jest jeszcze sytuacja tego typu, że ja nie pracuję, ale ona zarabia 800 euro miesięcznie (wydaj mi się, że to marne pieniądze). Ona pracuje ja nie, ale ja jestem w stanie co miesiąc przynieść jej 2000 tys euro. Mieszamy 6 miesięcy w nowym mieszkaniu na Teneryfie. Koszt 350 plus 30 razem 380 co zostaje jej 420 na miesiąc. Nie wydaje mi się, że z tych pieniędzy można byłoby wyżyć lub kupować nowe perfumy 2 razy w miesiącu, nowy samochód (w tym miesiącu kupiony), nowy telewizor, ubrania i to nie najtańsze - wiem, że ona pragnie żebym poszedł do pracy. Ja mówiłem jej, że będę szukał. Szukam, ale pracy z dnia na dzień nie znajdę, a gdy już znajdę boję się, że to nie będzie to, czego szukała. Nie wiem co myśleć, proszę o jakaś radę. Dziękuję z góry.