Wybuchy złości - co to może być?
Mam na imię Adam, mam 18 lat. Mieszkam z dziadkiem, babcią, tatą, mamą, wujem, bratem i siostrą. Mój ojciec pije odkąd pamiętam, często kłóci się ze swoimi rodzicami i moją mamą, a jeszcze częściej moja mama kłóci się z moimi dziadkami, czyli rodzicami mojego ojca. Zawsze wstydziłem się za niego, nieraz kiedy stałem z rówieśnikami na przystanku autobusowym, czekając na autobus szkolny, on akurat szedł obok pijany... I wtedy myślałem, że lepiej byłoby się zapaść pod ziemię... W szkole prawie w ogóle mi nie szło, wciąż miałem złe stopnie, wciąż byłem zagrożony, moja mama nieraz płakała po wywiadówce i ja też.
Nigdy nie miałem bliższych kolegów, być może dlatego, że nie potrafiłem uszanować przyjaźni... Często drwiłem z kolegów... A w oczach innych stawałem się przez to d******... Z biegiem czasu zauważyłem, że oddalam się od innych, stałem się odludkiem mniej więcej do wieku 15 czy 14 lat, nic nie umiałem zrobić... Mamy gospodarstwo rolne i kiedy ojciec był trzeźwy, zawsze wołał mnie do pomocy, jednak mi nic nie wychodziło i wciąż na mnie krzyczał, było też kilka niepowodzeń sercowych...
Kiedyś, gdy rodzice wyzywali mnie po wywiadówce, coś we mnie wstąpiło, łzy napłynęły mi do oczu i uderzeł we mnie potężny gniew. Nawrzeszczałem na moich rodziców, a potem zamknąłem się w pokoju... Na początku tych wakacji, gdy obudziłem się rano, usłyszałem rozmowę moich starych, którzy mówili o mnie... Rozmawiali o mojej nieporadności, gapowatości i lenistwie. W pierwszej chwili nie przejąłem się tym, ale za kilkanaście sekund znów poczułem to... Takie uczucie, że teraz mogę robić, co chcę, a następnie szał agresji...
Zbiegłem na dół do kuchni, wziąłem taboret, łzy napłynęły mi do oczu, wbiegłem do pokoju obok, gdzie siedzieli rodzice, uniosłem taboret nad głową matki i wrzeszczałem wtedy do niej tak: "Zamknij tą starą papę albo cię k**** zabiję!". Matka uciekła na zewnątrz z ojcem, ja wpadłem do kuchni, drąc się, że wszystkich pozabijam siekierą, przewróciłem stół i zbiegli się dziadkowie, którzy patrzyli się na mnie i pytali, co mi jest, a ja się darłem. Wtedy ojciec i matka wrócili, wszyscy stali kilka metrów ode mnie, a ja wyłem na nich, że ich pozabijam, że ich porąbię siekierą, że ich nienawidzę i że mają wyp********. Byłem jakby w takim amoku, nie kontrolowałem swych uczuć, słów i czynów, czułem ulgę po tym wszystkim, nie czułem żalu, choć byłem roztrzęsiony i przeprosiłem wszystkich. Kilka razy zdarzyło się też, że gdy ojciec mnie skrzyczał, to biegłem na niego z siekierą, ale jakoś w ostatniej chwili zdołałem się powstrzymać...
To było już dłuższy czas temu, teraz na razie jest ok... Ojciec już na mnie nie krzyczy, moje stosunki z nim minimalnie się polepszyły, chociaż i tak jak np. siedzę z nim w samochodzie, to nie rozmawiamy ze sobą, tak jakbyśmy byli obcy sobie. Z matką zawsze miałem dobre stosunki, choć kilka razy, jak wpadłem w ten szał, to uniosłem na nią rękę :( strasznie mi głupio teraz, że tak robiłem, ale ten szał, kiedy ta złość we mnie wybucha, jest nie do powstrzymania... Myślę, że wszystkie złości zbierają się we mnie przez jakiś czas, a potem jest taki wybuch szału, agresji... Jeśli ktoś wie, co mi może być, to piszcie, proszę.