Zaburzenia hormonalne a łysienie
W listopadzie 2011 roku podczas kąpieli odkryłam z przerażeniem, że wyciągam włosy setkami. Zupełnie nieoczekiwanie, nagle. Nigdy wcześniej nie miało to miejsca. Nie byłam w ciąży, nie brałam hormonalnych tabletek antykoncepcyjnych ani żadnych innych leków - poza magnezem i ziołowymi tabletkami typu nervomix. Wpadłam w panikę, udałam się na badania krwi - wyniki były w normie - uwzględniłam również badania hormonu tarczycy (mam wyciętą część lewego i prawego płata - nigdy nie stwierdzono wahań poziomu hormonu ani innych parametrów, operacja miała miejsce kilka lat temu, kontroluję to 1 x pół roku + wizyty u endokrynologa). Mimo wszystko - udałam się na spotkanie z lekarzem prowadzącym - od razu mnie odesłał stwierdzając, iż skoro wyniki są dobre, nie ma związku między moją sytuacją a tarczycą. Użyłam, za cudzą radą, szamponu dermena - skończyło się to ogromnym pieczeniem, czerwoną, bolesną skórą i pojawieniem się łuszczącej skóry. Ten stan z pewnymi wahaniami trwa do dzisiaj. Nie pomogły mi przepisywane przez lekarzy dermatologów leki ze sterydami - ostatnio elocom. Likwidował swędzenie na chwilę. Na chwilę obecną, od ok 4 miesięcy, zażywam Pantovigar firmy Merz Special. Włosy niezmiennie wypadają, mam ich o wiele mniej niż miałam na początku koszmaru. Rozważałam z dermatologiem ewentualne zdarzenia, takie jak stres etc. Tylko czy mocny impuls który wydarzył się kilka miesięcy przez XI 2011 mógłby mieć taki długotrwały skutek? W III 2011 miałam zapalenie oskrzeli - przepisano mi 3-dniowy antybiotyk, nazwy nie pamiętam. Niedługo potem (około miesiąca) dostałam bardzo gwałtownie zakażenia dróg moczowych, leczone było furaginem (dermatolog uznał że to jeden z "podejrzanych"). Mam 29 lat. I nie wiem, co robić dalej. Lekarze mnie zbywają lub proponują środki, których skutki uboczne są przerażające. Odwiedziłam już 4 dermatologów, przerzucają się diagnozami bez żadnych gwarancji.