Problemy z gruczolakorakiem prostaty
Mam 49 lat. Dwa lata temu była akcja prostata, więc się zgłosiłem. Chodziłem na wizyty do urologa i za każdym razem miałem PSA od 5,7 do 6 ,5. Dostawałem lekarstwa i co kilka miesięcy zapisywałem się na następne wizyty. Badanie palcem i to kilkakrotne oraz USG na początku niczego nie wykazały - tylko te PSA. W pewnym czasie jakoś tak po roku od pierwszej wizyty miałem robioną biopsję, która również nic nie wykazała. Około 3 miesięcy temu zrobiłem rezonans miednicy pod kątem zbadania prostaty. I na podstawie tego rezonansu znowu biopsja, która tym razem wykazała raka złośliwego, czyli Adenocarcinoma prostatae wg Gleasona 2+3 (zajmuje poniżej 5%powierzchni biopatu). Tyle się mówi o profilaktyce i zaletach wczesnego wykrywania, więc jak to jest możliwe, że pomimo chuchania na zimne z mojej strony, dopiero po dwóch latach wiadomo co mi jest. Czy gdyby lekarz działał szybciej i bardziej zdecydowanie nie musiałbym usuwać prostaty? Czy zawsze procedury trwają tak długo? Kogo za to wszystko winić. Przecież czas w chorobie nowotworowej odgrywa wielką rolę, a dwa lata to bardzo długi okres. Kto go zmarnował? Przecież nie ja. Dodam jeszcze, że w szpitalu, w którym się leczę nie chcieli mi zrobić rezonansu a było latem, bo nie ma kasy z funduszu. Załatwiłem sobie w innym.