Nie mogę już znieść tych huśtawek - jak nad tym zapanować?
To zdarza się nagle, zupełnie bez powodu, w sklepie, podczas spaceru z psami, oglądania filmu czy rozmowy z kimkolwiek o czymkolwiek. Nie jest zależne od stanu emocjonalnego, po prostu nagle robi mi się gorąco, zaczyna walić mi serce i czuję, że jeśli zaraz czegoś nie zrobię, to świat się skończy, zaczynam nerwowo planować samobójstwo, wyobrażając je sobie po tysiąckroć, przewijając jak film klatka po klatce. Te stany są straszne, popadam w jakiś amok i nie umiem nad tym zapanować. Miałam kilka prób samobójczych jako dziecko, jedna ze skutkiem kilkutygodniowej śpiączki, po której, gdy się obudziłam, jakiś czas nie widziałam. Przebywałam w ośrodku w Garwolinie, mając 14 lat. Poza nieprawdopodobną traumą, jaką tam przeżyłam, obserwując, jak traktuje się tam pacjentów, i co oni sami sobie robią, pobyt tam w zasadzie nic nie zmienił. Dziś mama tłumaczy mi, że to było konieczne. Nie mogłam mamie wybaczyć tego wiele, wiele lat, uciekłam z domu, mając lat 17, zostałam prostytutką, wyszłam za mąż za mojego klienta... jak łatwo się domyślić, związek był niepomiernie toksyczny, skończył się, ja poszłam na studia, przez 4,5 roku miałam średnią 4,8, ostatni semestr... zawaliłam, nie wiem jakim cudem, i do dziś nie dokończyłam studiów. Każdą pracę, jaką dostanę, bojkotuję, zazwyczaj wylatuję z niej po roku. Potrafię, jadąc do pracy, tak bardzo się zamyślić, że przejeżdżam o 20 km za daleko. Siadam czasem w kuchni jak katatonik bez ruchu, i potrafię tak przesiedzieć cały dzień. Obecnie jestem z mężczyzną, którego również poznałam, pracując jako prostytutka, oczywiście w czasie studiów dostałam doskonałą pracę w mediach jako manager, bardzo dobrze płatną... nic z tego, bojkot trwał nadal, wszystko zmarnowałam. Obecny partner wciąż wścieka się na mnie, że jestem bierna, że nic nie robię z moim życiem. I wiem, cholera, wiem, że coś powinnam zrobić, ale nie wiem od czego zacząć. Kiedyś, kiedy miałam kolejny taki " napad", poszłam do psychiatry, umówiłam się z nim tego samego dnia, bo wiedziałam, że za kilka dni się pozbieram i znów będę paradowała z przylepionym uśmiechem na twarzy. Kiedy spytał, co się wydarzyło w ostatnim czasie w moim życiu, zaczęłam opowiadać - powiedział, że jeśli opowiadam mu to wszystko, bo chcę wymusić leki, to pomyliłam adres, i żebym przestała zmyślać. Mam 33 lata, ani w głowie było mi zmyślać, szukałam ratunku. Szukam go nadal. Mam 14-letniego synka, bardzo mądrego, wspaniałego chłopca, i to zawsze myśl o nim finalnie przywraca mnie do rzeczywistości, kiedy popadam w taki stan. Dwa lata temu zaszłam w ciążę, usunęłam ją sama w domu za pomocą leków, które sama sobie zaaplikowałam. To było straszne przeżycie, krew była wszędzie. Każdego dnia widzę to przed oczami. Nie wiem, czemu zrobiłam w życiu tyle złych, strasznych rzeczy, moje decyzje są irracjonalne i złe... Są okresy, kiedy wszystko zaczyna się układać, czuję się silna i samodzielna, wtedy zazwyczaj poznaję kogoś i wszystko się psuje... i ten model powtarzam wciąż, i wciąż, i wciąż. Nie pomogły terapie, nie pomogło 4,5 roku psychologii klinicznej, nie pomaga akademicka wiedza o samoutrudnianiu i wszystkim tym, co wiem. Panicznie się boję kolejnego takiego ataku, wiem, że one mi nie miną, wiem, że nie mogę brać antydepresantów, bo ta jedyna próba, która doszłaby do skutku, to była ta, po tygodniu brania leków, po wszystkich tych lekach popadałam w stan marazmu, nie mogę ich brać, bo zamieniam się w warzywo. Proszę o radę, od czego zacząć, jak sobie pomóc, jak zapanować nad chęcią zjechania z mostu, skoczenia z 12 piętra (średnio raz na dwa miesiące tam stoję i tylko myśl "Boże, co z moim synem..." zawraca mnie stamtąd). Nikomu nie mówię o tym, bo wiem, jak się traktuje takie wyznania. Nie mogę już znieść tych huśtawek, tego, że wciąż czuję, że nie panuję nad afektem i swoim życiem. Bardzo, bardzo proszę o jakąś radę, bo czuję, że tonę, że za którymś razem się poddam.