Skutki uboczne leków: czy są mniejszym złem?
Na astmę leczę się od 4 lat, niestety jest to astma o ciężkim przebiegu, leki mało pomagają, a przy każdym zaostrzeniu (czyli dość często) jedyne co mnie ratuje to sterydy działające ogólnie i to też nie zawsze. Od pewnego czasu muszę brać je w coraz większych dawkach i o wiele dłużej niż na początku, żeby zadziałały. Chcąc uniknąć ciągłego zwiększania dawek, zaczęłam myśleć o innych możliwościach. Pamiętam, że podczas ostatniego pobytu w szpitalu, z powodu zaostrzenia astmy, dostawałam lek, który bardzo mi pomagał, chyba jedyny, po którym czułam jakiś efekt. Po podaniu dożylnym, w kroplówce, już po około 5 minutach czułam jak mi się oskrzela rozszerzają. Po tabletkach ten efekt był nieco mniej spektakularny, ale również czułam, że działają. Po wyjściu ze szpitala miałam je brać cały czas, jednak po tygodniu je odstawiłam z powodu skutków ubocznych - drżenie rąk i przyspieszone bicie serca (w granicach 130-150/min). Tydzień później miałam kolejne zaostrzenie, a z racji tego, że szybko działające leki rozszerzające oskrzela po raz kolejny zawiodły, postanowiłam spróbować jeszcze raz, zmniejszając dawkę o połowę, niestety znów zaczęłam odczuwać te same skutki uboczne. Niemniej jednak są to jedyne tabletki, po których czuję jakąkolwiek poprawę i naprawdę o wiele lepiej mi się oddycha, więc tu właśnie pojawia się moje pytanie. Czy samo przyspieszenie akcji serca do takiego poziomu (130-150/min) spowodowane jedynie lekami może być szkodliwe dla organizmu? Może jednak warto spróbować jeszcze raz? Znacznie bardziej od przyspieszonego tętna i drżenia rąk przeszkadzają mi ciągłe duszności. Lekarz twierdzi, że biorę już wszystkie możliwe leki, a wypróbowałam już wiele różnych (te, które biorę teraz są chyba najlepsze, ale do ideału dużo brakuje), więc na zmianę leków czy dołożenie czegoś nowego są marne szanse.