Czy jest to depresja dwubiegunowa, czy potrzebny szpital?
Witam. Nie sądziłam, że będę musiała zadać tutaj to pytanie. Mam 17 lat. Rok temu byłam pod opieką psychologa z powodu trudnej sytuacji w rodzinie. Może zacznę od początku. W 1999 mój Tato rozwiódł się z moją Matką. Został wrobiony w pobicie, znęcanie się nad rodziną. Przed pierwszą wizytą ten okres pozostawał dla mnie czarną dziurą, natomiast po rozpoczęciu terapii wszystko zaczęło mi się przypominać. Pamiętam jak moja Matka buntowała mnie przeciwko niemu, jak mówiła, że jeśli będę go kochać, to ona nie będzie kochać mnie. Mówiła, że jest zły. Mama zawsze potrafiła wpakować się w problemy finansowe. Przez chwilę gdzieś pracowała, później kradła i szła na zwolnienie z powodu złego stanu zdrowia. To był jej plan. Do dzisiaj ciągną się za nią długi, jednak ona nic sobie z tego nie robi. Gdy skończyłam podstawówkę (ze średnią 5,1 - wtedy jeszcze nie miałam problemów z nauką), przeprowadziłyśmy się do Żyrardowa (50 km od Warszawy). Dla mnie był to szok, ponieważ wychowywałam się w Bieszczadach, duże miasto mnie przerażało. Po jakimś miesiącu wszystko wróciło do normy. Moja Matka znalazła pracę, ale wtedy zaczęło się moje małe piekiełko. Zaczęła na mnie wrzeszczeć z byle powodu, zostawiony kubek na biurku był wg niej doskonałym powodem do awantury. Zaczęłam unikać przebywania w domu. Dużo czasu spędzałam u brata (Wojtka), ale gdy u nich nocowałam (miałam też bliżej do szkoły), Matka groziła, że wezwie policję i cytuję "spieprzy mi kartotekę". Wracałam więc do domu, ale zaczęły pojawiać się myśli samobójcze. Chciałam skoczyć z okna, przedawkować leki (zakupiłam wtedy dużo leków, przygotowałam się), ale nie mogłam, bo było mi żal zostawiać niedokończone sprawy. Później mocno związałam się z instytucją Kościoła, chodziłam na spotkania Odnowy w Duchu Świętym. Jednak z tego też musiałam zrezygnować, bo Matka krzyczała, że to sekta, że mnie wciągnęli, że opuściłam się w nauce (już wcześniej byłam przytłoczona kłótniami, nie dawałam rady). Opuściłam Kościół – wtedy, jedno z nielicznych miejsc, gdzie czułam się dobrze, byłam akceptowana. Przez jakiś czas (w najtrudniejszym okresie) mój brat (Wojtek) chciał mnie odebrać Matce, ale później jak zauważył, że Matka być może chce mu przepisać mieszkanie (sami musieli wyprowadzić się z wynajmowanego i zamieszkać u rodziców bratowej), odwrócił się ode mnie, wyparł i od tamtej pory się do mnie nie odzywa. W lutym 2009 postanowiłam odzyskać stracone relacje z Ojcem. Pomogła mi w tym moja siostra, która przez cały czas miała z nim kontakt. Z tego, co mi powiedziała, to Tato doskonale wie, jak się uczę, co u mnie słychać i że we mnie wierzy, że jest spokojny. Przez cały czas "donosiła" mu informacje o moim stanie zdrowia itd. Postanowiłam pojechać do niego na ferie. Była to najlepsza decyzja w moim życiu. Nigdy tego nie żałowałam. Jednak moja Matka stwierdziła, że już mnie nie kocha. Przez cały czas wytykała mi to, że zaczęłam interesować się kontaktem z Tatą. W tym okresie ciężko zachorowałam na stawy, dwa razy byłam hospitalizowana, ciężko to przeżyłam. Tym bardziej, że miałam podejrzenia nowotworu, na szczęście okazało się, że to mały, najprawdopodobniej niegroźny guzek. Jest obserwowany. Moja Matka nie interesowała się jednak moim stanem zdrowia. W czasie, gdy leżałam w szpitalu odwiedziła mnie tylko raz, podczas pierwszego pobytu. Później stwierdziła, że to nie jej interes. W sierpniu 2009 po dużej kłótni, nie wytrzymałam. Coś we mnie pękło i wyprowadziłam się z domu. Pojechałam wtedy do siostry. Później wróciłam po resztę moich rzeczy. To był dobry czas w moim życiu. Trochę odpoczęłam, zaczęłam terapię u psychologa. Starał się zdiagnozować co mi jest, ale stwierdził tylko, że to może być depresja dwubiegunowa. Miałam wtedy okresy, gdy nie byłam w stanie wyjść z łóżka, a innym razem pracowałam 3 razy efektywniej niż normalny człowiek, nie spałam w nocy. Bałam się tego. Kilkakrotnie cudem uniknęłam wypadku (po prostu chwilowe zawieszenie, nic do mnie nie docierało, szłam i nie zwracałam uwagi na to co się działo dookoła). Długo dojeżdżałam do szkoły (ok. 3 h dziennie). Znowu zaczęłam rozmawiać z Matką, przez chwilę myślałam, że wszystko się ułoży. Postanowiłam wrócić do domu (nie musiałam także dojeżdżać 3 h dziennie do szkoły). Jednak okazało się, że moja Matka sprowadziła do domu nowego mężczyznę, a ja byłam jej potrzebna tylko ze względu na alimenty, które dostawałam wtedy na własne konto. Zbuntowałam się, nie chciałam mieszkać pod jednym dachem z obcym mężczyzną, a wiedziałam też, że jeśli oddam Mamie pieniądze, to nie będę mogła chociażby kupić książek czy nowych butów. Więc coraz częściej dochodziło do kłótni, jej mężczyzna podsłuchiwał moje rozmowy, przez całe dnie przesiadywał przed telewizorem (kiedyś musiałam wypraszać z mojego pokoju mężczyznę, którego Matka sprowadziła do domu, a on urządzał awantury, był alkoholikiem). Nie sprzątał po sobie. Znowu więc zaczęłam unikać przebywania w domu. Ale tym razem spotykałam się z przyjaciółmi, zaczęłam pracować w teatrze, rozpoczęłam współpracę z gitarzystą (śpiewam od 9 lat), napisałam własny scenariusz spektaklu, nad którym obecnie pracuję (a raczej pracowałam). Zaczęłam również malować obrazy, niektóre osoby pozamawiały u mnie kilka reprodukcji w zamian za inną pomoc (w zorganizowaniu sali do prób grupy teatralnej, albo za naukę gry na gitarze). Niestety zaczęłam również spotykać się z mężczyznami poznanymi na portalu randkowym. Nie wiem co mną kierowało, chyba poszukiwałam kogoś, kto mógłby mnie wspierać, kochać. Nie byli to mężczyźni w moim wieku (nigdy nie dogadywałam się z rówieśnikami, mam przyjaciół, którzy są na studiach). Zazwyczaj byli to chłopcy w wieku 23-24 lata. Jeden jedyny raz spotkałam się z mężczyzną 29-letnim. Zakochałam się, ale po krótkim czasie okazało się, że on kochał również inne kobiety, więc najzwyczajniej dałam sobie spokój. Minęło kilka tygodni i mój Tato wystąpił do sądu z pozwem o odebranie mojej Matce praw do mnie. Za moją zgodą (było to po prostu wcześniej ustalone). Matka wpadła w szał. Bałam się, że coś mi zrobi, ale zamknęła się w pokoju. Tamtej nocy nie spałam. Ostatnio zaczęłam się siebie bać. W szkole mi nie szło, czułam, że coś jest nie tak z moją psychiką. Zgłosiłam się po pomoc do szkolnego psychologa, ale ten nie jest w stanie zrobić nic więcej, niż wysłuchać. Poza tym niedługo kończy się rok szkolny, więc dałam sobie spokój. Przez jakiś czas chciałam się "na ochotnika" zgłosić do szpitala psychiatrycznego, ale nie wiem gdzie mogłabym... no i przecież potrzebuję zgody prawnego opiekuna, a moja Matka już podczas terapii u psychologa nazywała mnie wariatką. Nie wiem, co mam robić. Mimo wszystko dalej szukam pomocy. Wiem, że sobie nie radzę. Przerażające jest to, że jestem tak młoda, a moje życie już niejako jest wrakiem. Liczę na szybką odpowiedź, przepraszam za to, że tekst być może jest zbyt obszerny. Pozdrawiam, Małgorzata