Czy jest szansa, że wyjdę z tego stanu?
Mam 22 lata, jestem kobietą, studiuję, żyję w stałym związku, nie mam zbyt wielkich problemów życiowych. Od października 2017 leczę się psychiatrycznie - początkowa diagnoza: depresja lękowa, aktualnie psychiatra twierdzi, że znajduję się w spektrum chad i ocd. Leki, które przyjmuję: 200 sertralina, 50 lamotrygina. Doraźnie chloroprotyksen, próbowałam też propranololu czy hydroksyzyny, ale nie byłam zadowolona z efektów. Benzodiazepiny - uspokajająco działały dobrze, jednak psychiatra nie przepisuje mi ich ze względu na występowanie tendencji autodestrukcyjnych i pęd do używek. Od lutego 2019 uczęszczam na terapię grupową, wcześniej chodziłam troszeczkę na indywidualną.
W momencie, kiedy rozpoczynałam leczenie, znajdowałam się w bardzo głębokim epizodzie depresyjnym - rzuciłam pracę, przestałam pojawiać się na uczelni, wstawać z łóżka, jeść,
myć się, schudłam ponad 10 kg, dużo płakałam i spałam, ataki paniki dopadały mnie kilka razy dziennie, myśli samobójcze i wyidealizowanie sobie niebytu, samookaleczenia, utrata pamięci, etc.
Na chwilę obecną jest o wiele lepiej - pracuję, studiuję, daję radę funkcjonować. Od czasu włączenia lamotryginy do leczenia przestałam mieć nawet problemy z wstawaniem i fatalnym nastrojem rano. Problem polega na tym, że wciąż czuję się strasznie zrezygnowana i zmuszam się do podejmowania aktywności. Unikam też wychodzenia z domu a na dźwięk powiadomienia wiadomości, zamiera mi serce. Odwołuję spotkania ze znajomymi, czuję się zmęczona, zestresowana, przytłoczona. Nie mam motywacji, żeby zajmować się swoim rozwojem, mam wrażenie, że przesadzam z pracą (zdalna), żeby uciec sama od siebie i rzeczywistości. Lubię nadużywać alkoholu, mam słabość do używek, rozdrapuję sobie kilkukrotnie dziennie rany.
Mam wrażenie, że osoby z zewnątrz nie biorą pod uwagę, że mogę czuć się tak jak się czuję, ponieważ w obecności ludzi staję się bardzo miła, pomocna, etc. Co więcej, zauważyłam że mój zwykły nastrój interpretowany jest jako entuzjazm, uprzejmość jako przyjaźń czy zaangażowanie. Mój wizerunek zewnętrzny to kochana, energiczna, pracowita dziewczyna, która kiedyś odniesie duży sukces!
Wewnątrz, nie czuję się już tak straszliwie jak kiedyś, ale wciąż często przebiegają mi po głowie myśli, że w sumie to po co ja się tak męczę, skoro i tak nic nie ma znaczenia, po co mam cokolwiek robić, skoro i tak nic mnie nie spełnia, po co mam walczyć, skoro to do niczego nie prowadzi, po co mam po prostu żyć, skoro wiąże się to dla mnie z nieustającym dyskomfortem i zmęczeniem...
W związku z przyjmowanym przeze mnie lekami, a także uczestnictwem w terapii, zaczęłam zastanawiać się czy w ogóle jest to możliwe czuć się dobrze? Czy to, że jestem w permanentnym kryzysie (dużym bez leków i terapii), to nie coś nieodłącznego ode mnie? Na ile ja sama w sobie jestem depresją? Boję się też tego, że nigdy nie będę potrafiła funkcjonować bez leków.
Czy moje obawy są uzasadnione?