Co mi jest? Czy... coś mi jest?
Przepraszam za bardzo ogólnikowe pytanie zadane w temacie - z pewnością codziennie otrzymujecie bardzo wiele takich wiadomości. Nie potrafię w inny sposób sformułować swoich wątpliwości. Mam 21 lat, pochodzę z "pełnej" rodziny, w której nigdy nie było ani problemów alkoholowych, ani innego typu. Moi rodzice od zawsze dbają o rozwój i mnie, i mojego 19-letniego brata. Teoretycznie niczego mi nie brakuje... Jednak ostatnio mój kontakt z nimi znacznie się pogorszył - głównie z powodu tego, że ja nie radzę sobie ze swoim pogarszającym się nastrojem. Odkąd pamiętam, byłam uważana za ponadprzeciętnie inteligentną. Świetne oceny w szkole bez większego wysiłku, wiele zainteresowań, duża kreatywność... A jednocześnie byłam dość lubiana - poza tymi, którzy z powodu zazdrości nieraz zrobili mi piekło. Nieraz zetknęłam się z odrzuceniem przez grupę rówieśniczą. Jednak ludzie czuli do mnie dystans, bywałam uważana za odmieńca - moje zainteresowania były inne niż większości kolegów i koleżanek. Mogłabym pisać o tym bez końca, ale chcę skoncentrować się na sytuacji obecnej.
Aktualnie studiuję na trzecim roku architektury, od tego roku zaczęłam zaocznie studiować filologię (języki obce i literatura są moją ogromną pasją, architektura jest w pewnym sensie rozczarowaniem). Niby mam wokół siebie ludzi, imprezy, wyjazdy i był moment, że moje niestabilne życie uczuciowe (kolejny problem...) mogło się ustabilizować - jednak wszystko załamało się. Związałam się z chłopakiem DDA niemal "od pierwszego wejrzenia" - jednak jeden błąd z mojej strony, nawarstwienie nerwów (to był dla nas obojga bardzo pracowity czas) i nasz związek się rozpadł. Zależało mi na nim, próbowałam rozmawiać - bezskutecznie.
Co jakiś czas miewam fale olbrzymiego zniechęcenia do życia, przeplatane falami euforii. Nie potrafię się odnaleźć (choć na zewnątrz mogę robić inne wrażenie). Mam wrażenie, że odbieram świat na zupełnie "innych falach", co często mnie frustruje. Potem jednak przychodzi czas przepełnienia energią i chęcią do działania... i z powrotem w dół. Dodam, że nie odbija się to negatywnie na efektach mojej pracy, nie tylko na studiach, jedynie na moim nastroju i relacjach z niektórymi ludźmi. Studiowanie architektury jest bardzo wyczerpujące emocjonalnie - merytorycznie radzę sobie ze wszystkim, jednak kosztuje mnie to dużo stresu. Kiedy byłam w związku, pomimo problemów mojego chłopaka (który sobie dobrze radzi w życiu, studiuje, pracuje, jest niezależny - choć czasem jego uśmiech też jest pozorny), byłam szczęśliwa i bezpieczna - czułam w sobie taką siłę, że chciałam także jemu pomóc odnaleźć radość życia w najdrobniejszych sprawach. Mimo to on zadecydował o rozstaniu.
Od tamtego czasu poczucie odrzucenia wzmaga złe fale mojego nastroju - wciąż myślę o tym, jak jedno głupie (nie znajduję innego słowa) zachowanie zniszczyło ten związek, na którym mi zależało (i jemu do pewnego czasu też). Nie trwał on długo (3 miesiące), jednak był dość intensywny emocjonalnie dla obu stron. To był tak naprawdę pierwszy prawdziwy związek - mimo że nie jestem brzydka (choć ostatnio przytyłam - nieregularnie jedzenie, czekolada, niezdrowy tryb życia - błędne koło), nigdy nie byłam obiektem większego zainteresowania przez dłuższy czas, co również bywało bolesne. Od dawna miewam dołki psychiczne, jednak do tej pory starałam się nie wyładowywać tego na zewnątrz. Psują mi się relacje ze wszystkimi, a moja wewnętrzna duma nie pozwala mi się przyznać przed kimś, że wewnątrz bardzo cierpię z tego "nieodnalezienia się" w świecie. Czuję się jak ktoś o bardzo złym, egoistycznym charakterze... a wcześniej taka nie byłam. Nie wiem, czy opisałam swój problem na tyle dobrze, by coś spójnego z tego wywnioskować, jednak chyba najwyższy czas zająć się własną psychiką. Z góry dziękuję za pomoc i pozdrawiam, M.