Czy jestem wyleczony z depresji?
Witam serdecznie! Mam 23 lata. Od co najmniej 4-5 lat leczę się na depresję (dokładnej informacji jak długo nie podam, gdyż nie jestem w stanie tego ocenić). Depresja najprawdopodobniej zaczęła się w szkole średniej, z której w ostateczności zrezygnowałem i obecnie mam wykształcenie jedynie gimnazjalne. Miałem 4 próby samobójcze i trzy razy byłem w szpitalu psychiatrycznym. Moje leczenie było raczej nieregularne. Zmieniałem często leki psychotropowe. Czasami mogłem odczuwać poprawę swojego nastroju lub niemal całkowity zanik smutku, uczucia żalu czy bezsensowności. Czasami poprawa była powodem zaprzestania leczenia i brania leków. Częściej jednak leczenie przerywałem, sądząc, że nic się nie zmieni, nie mając na to nadzieję. W takich chwilach zazwyczaj moje myśli samobójcze przeradzały się w czyn. Mój lekarz prowadzący zalecał terapię grupową bądź indywidualną, których zawsze się obawiałem i odmawiałem leczenia, tak iż leczyłem się tylko lekami. Ponad pół roku temu załamany podjąłem ostatnią próbę samobójczą i trafiłem do szpitala na odtrucie zażytych lekarstw, po czym do szpitala psychiatrycznego, w którym przebyłem niecały miesiąc. W chwili pojawienia się w nim wszystko się zmieniło. Miałem dość ciągłego leczenia i choroby do tego stopnia, że postanowiłem raz, a porządnie, wziąć się w garść i postanowiłem pójść na terapię. Uważałem, że szpital jest nie dla mnie, że potrzebuję ruchu, działania i terapii. Bardzo chciałem wyjść jak najszybciej ze szpitala, żeby mój zapał jak najszybciej wykorzystać. Niestety, mój lekarz prowadzący był niedostępny, więc skorzystałem z innego. Opowiedziałem o wszystkich swoich odczuciach, o swoim podnieceniu do leczenia i o dziwo lekarz stwierdził, że nie jest pewny, czy dobrze mi zrobi terapia grupowa, mimo wszystko jednak jej nie odradza. Naciskałem, aby pozwolić mi skorzystać z terapii jak najszybciej, co wiązało się ze zbyt szybkim wyjściem ze szpitala. Do tego czasu musiałem być cierpliwy. Wyszedłem ze szpitala na prośbę. W międzyczasie lekarz, który zastąpił mojego lekarza prowadzącego, opowiedział mojej żonie, że wykorzystuję swoją chorobę i manipuluję innymi i że chcę powracać często do szpitala, bo to mój sposób życia. Oczywiście byłem zaskoczony i nigdy bym nie chciał, żeby tak było, nie chcę nikim manipulować, a tym bardziej przebywać w szpitalach. Po wyjściu ze szpitala udałem się na terapie, lecz już zaczęły się obawy i znowu obniżony nastrój. Po omówieniu szczegółów z moim lekarzem zdecydowałem się na ustawienia rodzinne i metodę Hellingera (taka opcja była głośna w mojej okolicy i rodzinie). Udałem się do psychoterapeutki, która się zajmuję tą metodą. Po trzech wizytach (w tym jedno całodniowe ustawienie rodzinne metodą Hellingera), lekarz stwierdził, że już jestem zdrowy, lecz jeszcze muszę chodzić do niej na rozmowy. Mam już nie siedzieć w domu, znaleźć pracę (złapać się pierwszej lepszej - byleby nie siedzieć bezczynnie), sprzątać, gotować cokolwiek się da, byleby tylko nie siedzieć bezczynnie. Wróciłem do domu zszokowany pełen obaw i co najważniejsze nieprzekonany. Niestety, najbardziej obawiałem się presji mojej żony i rodziny, kiedy się dowiedzą o moim wyleczeniu. I moje obawy się ziściły. Pojawiła się presja i po paru dniach pękłem, poddałem się. Żona załamana i z lekka nerwowa udała się do owej terapeutki zapytać, co robić. I tutaj pojawiły się największe problemy. Wróciła, usiadła obok mnie i powiedziała” 'to, co ty robisz jest twoim wyborem, ja na niego nie mam wpływu. Szanuję cię i kocham, ale radzić musisz sobie sam". No i zostałem sam, ze swoimi obawami i coraz większymi problemami. Straciłem dobre stosunki z żoną, która uważa, że jestem zdrowy i to, co robię bądź nie robię, to tylko i wyłącznie mój wybór, i że chorobę sobie wmawiam. Odtąd większość dnia zostawałem sam w domu, musiałem o wszystko sam zadbać, np. o to, co będę jadł. Oczywiście zrezygnowałem z leczenia u tej psychoterapeutki, w którą metodę już nie wierzę. Pogłębia się u mnie smutek, poczucie winy (a może to wszystko prawda, jestem zdrowy i sam sobie wszystko wmawiam), poważne zaburzenia snu (potrafię nawet przespać cały dzień, a w nocy nie potrafię spać, takie rozregulowanie zegara biologicznego, cały czas dryfuję, raz pójdę spać po 1, 2 w nocy i spać do 12-15, a raz przespać cały dzień), nigdy nie znikające myśli samobójcze (podczas całego mojego leczenia zawsze się pojawiały: raz silniejsze, raz słabsze), jak niełatwo ukryć, nic mi się nie chcę, nie wychodzę z domu, rzadko z kimś rozmawiam i nie mam nadziei na poprawę. Jeśli nawet wezmę już pod uwagę i uwierzę, że jestem zdrowy, to i tak mnie to nie pociesza, bo nie mam na nic siły, i chcę tylko jednego -śmierci. Pojawia się u mnie coś, czego jeszcze nie miałem, bądź nie zauważałem, mianowicie raz jestem zły, wszczynam kłótnie, raz obojętny, a raz chce mi się płakać i obwiniam się za wszystko. Nie wiem już, co mam robić. Do psychoterapeutki nie chcę już chodzić, do lekarza prowadzącego przestałem chodzić (bo chodziłem na terapię, a terapeutka stwierdziła, że leki nie są mi już potrzebne), żona cały czas chodzi do tej terapeutki pytać się, co robić, a ja tylko się na to denerwuję, bo uważam, że popsuła nasze stosunki. Czy naprawdę jestem już zdrowy? Czy moje objawy, które opisałem, są tylko moimi "obawami", o których wspomniała terapeutka, i podkreśliła, że każdy zdrowy człowiek ma obawy? Czy może to jednak siedząca we mnie depresja? Czy może jednak ją sobie wymyślam, żeby zakrywać się nią i uwalniać się od wszystkich obowiązków i manipulować innymi? Jeśli tak, to czemu wciąż jestem przygnębiony i wciąż mam myśli samobójcze? Co w takiej sytuacji najlepiej zrobić? Nie wiem, czy wszystko zrozumiale opisałem i czy mój opis jest wystarczający. Jeśli nie, to bardzo proszę o pytania, na które mógłbym odpowiedzieć. Bardzo proszę o odpowiedź i pomoc.