Jest jeszcze dla mnie szansa?
Witam. Mam 25 lat i poważne problemy, które się już od od wieku dojrzewania pogłębiają. A to jest zaburzenie osobowości i od kilku lat - uzależnienie od alkoholu. U mnie w domu ojciec pił zawsze i teraz sobie pijemy razem.
Oprócz czegoś najgorszego (moje zaburzenie osobowości), o którym boję się pisać ludziom, bo to jest bardzo negatywnie odbierane, mam lęki przed ludźmi i otoczeniem - izoluję się, mam problemy ze snem na trzeźwo (w sumie ich nie mam bo codziennie się upijam), a strach o przyszłość i depresję zwalczam piwem, przez co stałem się gruby - mam 25 lat a efekty nie dbania o własne zdrowie i nadużywania alkoholu widać wyraźnie.
A teraz troszkę przeszłości. Olewałem szkoły, szlajałem się po mieście. Rodzice, zwłaszcza ojciec (po pijanemu) próbował się mnie wypytywać "Co ty możesz mieć za problemy? Ja mam finansowe, w pracy a ty gówniarzu co wiesz co życiu?", więc postanowiłem się otworzyć. W wieku około 15 lat, kiedy poczułem, że coś jest ze mną nie tak i miałem wszystkiego dość napisałem rodzicom (właściwie mamie podsunąłem) kartkę o tym co czuję (powiedzieć prosto w oczy bym nie dał rady) i co się ze mną dzieje.
Byli w szoku, podejrzewali nawet, że ich syn, nastolatek może mieć problem z narkotykami itp. Nic z tych rzeczy. Takiego problemu na pewno się nie spodziewali. Ich dojrzewający syn napisał im kartę, że jest mu bardzo trudno, bo interesują go mali chłopcy (w tej chwili mam same łzy na twarzy jak to piszę, emocje). Wzięli to na poważnie. Z racji, że moja mama jest osobom wykształconą, to jakoś starała się pomóc, choć sama nie potrafiła sobie tego w głowie poukładać. To cios dla rodziców - zadają sobie pytanie, co mogli zrobić nie tak, że wystąpił taki problem. Otóż, u nas dużo było, nie tak nikogo nie winiąc.
Wracając do wątku, po położeniu mojego listu uciekłem do pokoju. Kiedy go przeczytali, po jakimś czasie przyszła mnie uspokoić, że jakoś razem damy radę. Znalazła poradnię psychologiczną do której jeździliśmy przez około rok na terapię rodzinną. W trakcie terapii psycholodzy próbowali namówić ojca na leczenie alkoholizmu i wyszło, że mama również nadużywa alkoholu. Wtedy zaczęła się walka moich rodziców z terapeutami i chęć szybkiego zakończenia terapii. Nigdy nie zapomnę słów ojca: "ja tu jestem, bo syn ma problem i mieliście go leczyć, a nie czepiać się mnie albo matki i nie zgodzę się na żadne leczenie alkoholizmu".
W ciągu kilku kolejnych lat nie raz próbowałem namówić rodziców na wspólne leczenie, powtarzałem, że mamy problem i możemy zmienić swoje życie. Udawali, że słuchają, czasem takie "moje gadki" skończyły się kłótnią i prawie rękoczynami z ojcem. Pewnego dnia, po pijaku, zamknął się w łazience i chciał otruć, zabić, mówił wtedy, że to przeze mnie. Innym razem wyzwał mnie "idź sobie gwałcić dzieci" - uciekłem z domu. Też chciałem się zabić nie raz.
Po kilku latach, już jako dorosła osoba, postanowiłem sam zgłosić się do tego samego ośrodka co kiedyś z rodzicami. Pani psycholog stwierdziła, że jestem dilerem (nie mam pojęcia o narkotykach, bo nie interesowało mnie to nigdy) i po konsultacji z innymi specjalistami stwierdziła, że nie podejmą mojego leczenia uzależnienia od alkoholu ponieważ to jest problem wtórny, czyli piję z jakiejś innej (wiadomo) przyczyny. Oprócz tego powiedziała "pan ma dużo większą wiedzę na temat tego problemu, więc co ja mogę zrobić".
Kiedy samochodem wracałem do domu w głowie miałem pomysły typu rozbić się w drzewo z maksymalną prędkością. To był kolejny cios, mimo że sam próbowałem szukać pomocy. Wróciłem do domu i jak zwykle swoje emocje ugasiłem nadmierną ilością piwa. Tak bym mógł opisywać dużo więcej, ale nie o to chodzi. Nie wybieram się do pierwszej lepszej poradni, bo usłyszę to samo: "nie mamy złotego środka, pan więcej wie od nas o tych problemach".
W swoim życiu miałem już dużo różnych epizodów z tym wszystkim związanych, o których mógłbym pisać tylko zaufanej osobie. Przepraszam, że tak chaotycznie i być może nie spójnie, ale piszę na szybko, pod wpływem silnych emocji. Z rok temu sobie obiecałem, że mimo każdej trudności, które w związku z moimi problemami wystąpią, nie popełnię głupstw typu chlastanie się, tabletki czy samobójstwo.
W razie ostrego konfliktu w mojej głowie spiję się całkiem. I tak właśnie robię do dzisiaj prawie codziennie. Od jakiegoś czasu mam świadomość, że jestem w ciągu alkoholowym, a za tydzień mam podjąć ostatnią szansę - mam załatwioną dobrą pracę, w związku z którą nasuwa się wiele nowych problemów o których nie mam z kim porozmawiać!
Chciałbym odejść, ale nie mogę, bo pójdę na łatwiznę, a najbliższej rodzinie pozostawię ból na całe życie lub rodzice będą mieli dalsze wytłumaczenie typu: "pijemy, bo nas syn się zabił". W całym tekście nie wspomniałem o dwóch starszych siostrach, które bardzo mnie kochają i sobie radzą w życiu! To co piszę trochę traktuję jako poszukiwanie ostatniej deski ratunku. Dziękuję.