Jestem chora na depresję czy na coś innego?
Lat 35, kobieta. Od 12 lat jestem mężatką, niby wszystko OK, mamy syna, 11 lat, zdrowy, zdolny, jednak chcę odejść, a nie mogę.Najpierw mąż miał długi, był hazardzistą, teraz ja chciałam lepiej żyć niż moi rodzice - mam 30 tys. długu i 1000 zł pensji, już nie mam firmy. Mam długi, pretensje męża. Zdradzam go, od początku w sumie. Każda zdrada to dawka tlenu dla mnie, to jakby inny świat, ostry, bez zobowiązań. On wie, akceptuje, czasem się złości, a mnie złości, że jest taki zwyczajny, mało męski, nie ma pasji, nie pociąga mnie już, nie sypiamy razem.
Mam pracę, jestem dobra w tym co robię, ale ludzie, ci zwykli, umieją tylko dokuczać. Nie lubią mnie chyba. Już miałam się spakować i wyprowadzić, tylko gdzie? Moja pensja to kredyty. Za co żyć i opłacić mieszkanie? On wie, że nie mogę i wykorzystuje ten fakt. Znęca się psychicznie nade mną. Już nie mam siły. Ostatnio jechałam samochodem i marzyłam żeby się rozbić i nie przeżyć, ale to nic nie zmieni w sumie. Mój problem przejdzie na dziecko, nie mogę na to pozwolić. Nie chce mi się pracować, jestem ciągle zła, zdenerwowana, kłócę się ze wszystkimi. Mam dość.
Mogłabym się wprowadzić do matki, ale będzie ciasno, dziecko w tym wieku potrzebuje kolegów, swojego kąta, tam tego mieć nie będzie, tam będziemy kontrolowani, nigdzie nie wyjdę, tak nie mogę żyć. I wreszcie imponuje mi ktoś, z kim miałam układ czysto erotyczny. Może i go pokochałam, o ile jestem do tego zdolna, ale on mnie na pewno nie. Teraz nawet układu już nie ma. Po nim było jeszcze kilku. Jak nimfomanka. Ciągle patrze na faceta jak na obiekt do zjedzenia. To okropne. Mam dość. Boli mnie głowa i albo nie mogę jeść, albo pochłaniam kanapkę za kanapką. Pomocy proszę.