To depresja, czy może jednak jestem nie za bardzo normalna?
Witam. Jestem kobietą, mam 26 lat. Piszę, bo naprawdę zaczynam się zastanawiać czy jestem nienormalna. Nie wiem od czego zacząć więc najlepiej od początku. Niby od początku, ale może być trochę chaosu w tym jak będę to pisać (zresztą tak jak w moim życiu).
No więc zacznę od tego, że majac 13 lat zginęła w wypadku moja siostra. Nie wiem czy to miało jakiś wpływ na to jaka dziś jestem, ale nie otrzymaliśmy wtedy z moim rodzeństwem (2 braci) żadnej pomocy psychologicznej. Musieliśmy sobie jakoś sami z tą sytuacją poradzić. Rodzice sami pewnie nie radzili sobie z tym, więc tym bardziej nie potrafili nam pomóc. W wieku dorostania (ok.17 lat) przechodziłam ciężki okres w moim życiu, nie potrafiłam sobie poradzić z życiem, często miałam myśli samobójcze. Powstrzymywała mnie myśl, że skoro mama straciła już córkę, to jak straci jeszcze mnie, to już w ogóle się załamie. Ledwo skończyłam liceum. Poźniej miałam lepszy okres.
Teraz rozpadło się moje małżeństwo (2,5 roku) i znow jest źle. Mąż uważa, że to wszystko moja wina, bo czuł się sam w moim domu, a ja widziałam tylko moich rodzicow. Dodam tylko, że to on codziennie do swojej matki po pracy jeździł i mówił jej o naszych sprawach. Moja mama do dzisiaj nie wie jakie mieliśmy problemy. A mąż potrafił mnie zdołować jak był zły na coś, że jestem beznadziejna itd. Czuję się fatalnie sama ze sobą. Mam takie dni, że mam myśli samobójcze. W zeszłym roku już nawet trzymałam garść ojca tabletek na serce, ale w ostatniej chwili wszedł mój brat i stchórzyłam.
Mój mąż stwierdził, że jak mam problemy sama ze soba to mam iść do psychologa. Mam takie dni, że mam takie stany lękowe, że wszystkiego się boję. Nie podejmuję żadnych działań z obawy przed porażką albo przed tym, że coś mi się stanie. Kiedy mój brat dostał w zeszłym roku telefon z pogróżkami od kolegi to dostałam takiego napadu lęku w nocy, że płakałam, że ktoś wejdzie w nocy przez okno i nas pozabija. Płakałam prawie całą noc i obudziłam męża - kazałam mu iść ze mną do lazienki, bo się bałam, że za drzwiami leży martwy brat. Takiej paniki i lęku jak wtedy jeszcze nie doświadczyłam.
Ale miałam też odwrotną sytuację: jak odszedł mój mąż to po miesiącu rozpaczy i płaczu, chyba w desperacji, poznałam przez internet chłopaka i po 10 dniach znajomości z netu i tel, pojechałam na drugi koniec Polski. I się nie bałam, a z natury boję się wszystkiego, a do takich spraw podchodzę bardzo sceptycznie. Nigdy wcześniej nie odważyłabym się na taki krok. Czytalam ostatnio o trochę o depresji, każdy pisze, że najgorzej ma rano, nie ma siły wstać, a wieczorem humor się polepsza. Ja mam na odwrót. Rano wstaję i myślę: ten dzień będzie lepszy, ale z każdą godziną czuję się coraz bardziej beznadziejnie. Ale dodam, że tak nie jest codziennie. Miewam też dni, kiedy czuję się ładna, wartościowa, mądra, ale tych dni jest coraz mniej.
Na ogół czuję się beznadziejnie. Ostatnio miałam bardzo fajną propozycję pracy (dodam, że chciałabym zmienić pracę na lepszą), ale nie złożyłam papierów, bo uznałam, że napewno sobie nie poradzę, bo nic mi się nie udaje. To przekonanie jest we mnie tak głęboko zakorzenione, że nie potrafię tego zmienić. Do dużego miasta też samochodem nie pojedę, bo paraliżuje mnie strach, że na pewno spowoduję wypadek, bo jestem głupia i nie dam rady. Swojego zdania też nie wypowiem, bo jakoś nie mam swojego zdania, a jak już na jakiś temat mam zdanie, to boję się, że mnie ktoś wyśmieje. Mam też bóle mięśni, rzadko bóle głowy, choć też się zdarzają.
Najgorsze problemy mam z tym, że sama nie wiem czego chcę. Jednego dnia chcę spróbować z mężem jeszcze raz poukładać to wszystko na nowo, ale drugiego nie chcę, bo wiem, że w złości znowu może mnie dołować. A wtedy czuję się beznadziejnie i stoję w miejscu. Ale tak sobie myślę, że jego już nie ma 5 miesięcy, a ja nadal się czuję beznadziejna, tak naprawdę całe życie się tak czułam, a teraz obwiniam męża - tu widzę rolę mojego taty, który zawsze uważał, że on wszystko robi najlepiej, a my nic nie potrafimy. Do dziś tak jest. Pamiętam, że nawet choinki nie mogliśmy ubierać, bo on to zrobi lepiej. A dziś mój brat nadużywa alkoholu, ja nie mam chęci i motywacji do życia. Nie wiem co dalej robić. Niby żyję, wstaję co dzień, uśmiecham się do ludzi, udaję, że wszystko ze mna OK, a jak jestem sama to często płacze do poduszki. Często bywam rozdrażniona i potrafię być złośliwa dla najbliższych. A może tylko się nad sobą użalam zamiast się wziąć w garść? Może mówię, że nie potrafię, a tak naprawdę mi się nie chce? Nie wiem.
Niby chcę się zapisać do psychologa albo do psychiatry, ale się wstydzę, że jak mu opowiem to wszystko to mnie wyśmieje albo powie, że jestem nienormalna. Brak mi odwagi i zwlekam jak ze wszystkim. I tak mi mija życie. Na użalaniu się nad sobą.