Nietolerancja nadmiernego wysiłku fizycznego - czy możliwe jest podłoże nerwicowe?
Opiszę w skrócie, o co chodzi. Marzec 2008 - czerwiec 2009. Silna nerwica lękowa. Nie ma co pisać, bywało źle, bardzo źle, albo tragicznie. Antydepresanty przez rok, przez 3 miesiące łącznie z benzodiazepinami. Od czerwca 2009 - szczęśliwie spokój. Leków też już nie biorę. Psychoterapia dała efekty :). Została tylko jedna, dość upierdliwa rzecz, która była ze mną od początku problemów z nerwicą. Chodzi o nietolerancję "nadmiernego" wysiłku. Bo to jest tak. W tym okresie, marzec-czerwiec, prawie w ogóle się nie ruszałem. Przez parę (a może i więcej niż 10...?, nie pamiętam już) tygodni nie ruszałem się z domu w ogóle, więc można powiedzieć, że ten okres "wyleżałem". Potem wiele lepiej nie było - przez rok ruchu było tyle, co kot napłakał. Od 10 do 30 min spaceru dziennie. Byle na studia dojechać. Albo i mniej. Więcej nie było jak, lęki były za silne. Ale wziąłem się za siebie, jak tylko się poprawiło. I już sierpniu, czy wrześniu, grzecznie sobie, wolniutko jeździłem 3 razy w tygodniu po 30 min na rowerze. W październiku również (mam też rower stacjonarny). Problem jest w tym, że więcej nie da rady. W tym sensie, że mogę sobie jeździć 3 x 30 min w tygodniu, ale jeśli bym usiadł i pojeździł 1 godzinę, to byłaby tragedia. Przy czym to nie są jakieś sztywno ustalone, wydumane przeze mnie granice, pt " X minut to granica, potem będzie źle". Czasem jest to 50 min, a czasem (byłem przeziębiony) 30. Efekt jest taki, że np. więcej niż 2, 2,5 h chodzenia w ciągu dnia również mnie "załatwia". Jak widać, jest to dosyć ograniczające. I co najgorsze, ćwicząc czy ogólnie, ruszając się, czuje się OK, zupełnie nie mogę wyczuć kiedy przekraczam granicę ("efekty" pojawiają się wieczorem/w nocy) :( A co się stanie, gdy to zrobię? Cóż, wtedy mam tydzień (tak, plus minus 7 dni) wyjęty z życia. Pierwszej nocy nie prześpię prawie wcale. Pobudzenie, uczucie gorąca (za ciepło nawet pod cienkim kocem), często mocne bóle mięśni. Jak zasnę to po 4, czy 5 h od położenia i będzie tego snu bardzo niewiele. Kolejnych kilka nocy również w plecy, w mniejszym lub większym stopniu. W ciągu dnia monstrualne "przymulenie" (to ono jest najgorsze, czasem pojawia się też derealizacja lekka, wszystko jest tak jakby za "bańką mydlaną"), gorsze niż to występujące po benzodiazepinach (aczkolwiek, muszę przyznać, jest to wrażenie bardzo mocno subiektywne, w tym sensie, że czuję się co prawda fatalnie, ale mogę się skupić, czytać itd. z czym np. po benzodiazepinach był czasem problem). Zmęczenie, ale to oczywiste. Koszmarna słabość, nie tylko w sensie subiektywnym - znaczy np. nie podciągnę się ani razu na drążku - a norma to 5 czy 7. Każdy wysiłek w tym czasie pogarsza tylko sytuację. Wszystko to ustępuje po mniej więcej 7 dniach. Dodam, że objawów nerwowych, lękowych itd. brak. Nie ma żadnych duszności, napadowych lęków, walenia serca itd. Nie ma też znaczenia, czy czuję się psychicznie OK (tak jak od czerwca zeszłego roku), czy tragicznie (marzec-czerwiec) - jest to ciągle ze mną. Fizycznie jestem zdrów jak ryba. Ilość badań jakie miałem zrobione (żeby wykluczyć somatyczne podstawy nerwicowych objawów) jest ogromna, od zwykłej morfologii, EKG, echa serca, poziomu elektrolitów do poziomu hormonów tarczycy, nadnerczy, przysadki - wszystko absolutnie w normie (wymieniłem tylko małą część). A nie występowało coś takiego u mnie przed tym, jak mnie nerwica dopadła. I teraz pytanie: czy ta swoista alergia na na "nadmierny" wysiłek może mieć podłoże nerwicowe? A jeśli tak, to jak sobie z tym radzić? Bo to, niestety, bardzo ogranicza. Nie pojadę w góry (bo niby jak łazić po nich z czymś takim?), nie pójdę do "fizycznej" pracy itd.