Stany lękowe przed snem, złe samopoczucie, zły nastrój
Witam serdecznie. Od razu uprzedzam, że będzie to długi list, za co przepraszam! Mam 25 lat. Wczoraj w nocy, pierwszy raz od dawna, odczuwałam straszny niepokój, który uniemożliwił mi zaśnięcie (bywało już tak wiele razy w przeszłości). Wyglądało to następująco: zmęczona po całym tygodniu pracy, ok. 1:00 w nocy postanowiłam położyć się spać sądząc, że jak tylko przyłożę głowę do poduszki, to zasnę w mgnieniu oka. Dałam buziaka narzeczonemu, który został pooglądać coś w TV i się położyłam. Na chwilę faktycznie przysnęłam, lecz dosłownie na parę minut. Gdy otworzyłam oczy poczułam jak okropnie szybko bije mi serce, co pozbawiło mnie niemalże tchu. Zaczęły pojawiać mi się w głowie same niemiłe dla mnie myśli. Starałam się więc położyć na plecach i spokojnie oddychać, wciągając powietrze nosem i wypuszczając ustami. Niestety to nie pomogło. Zaczęło mi się przewracać w brzuchu, więc musiałam położyć się na bok, gdyż na wznak sprawiało mi to ból. Wstałam w końcu do ubikacji oddać mocz, gdyż poczułam nagłą potrzebę. Zajrzałam co robi narzeczony i ponownie się położyłam. Gehenny ciąg dalszy: zaczęła narastać we mnie już złość i frustracja, ponad to pociłam się, a gdy przysnęłam na sekundkę, to od razu śniły mi się niemiłe rzeczy i budziłam się "obśliniona" (może nie jak wściekły pies, ale tak, że miałam mokre usta i poduszka była wilgotna) i spocona. Palpitacja serca wciąż nie ustawała. Wydawało mi się, że to wszystko trwa wieki, a okazało się, że minęło dopiero niecałe półtorej godziny odkąd się położyłam. W końcu narzeczony położył się obok mnie, chwilę mnie pogłaskał i zasnęłam. Spałam do rana bardzo złym i męczącym snem. Ostatecznie wstałam bardzo późno, bo ok. 11.30. Włosy miałam całe "tłuste" od tego pocenia się, klatka piersiowa też była wilgotna. Jak spojrzałam w lustro, to się przestraszyłam. Miałam całą opuchniętą twarz i oczy - jakbym całą noc nie spała i płakała. Mam dziś w rezultacie okropny nastrój, niemalże depresyjny. Jestem niemiła, nieszczęśliwa i opryskliwa. Dodam coś więcej o sobie, żeby łatwiej było cokolwiek poradzić. Jestem młodą osobą, w miarę aktywną fizycznie, chodzącą do pracy, będącą w długoletnim związku. Mam stwierdzoną od roku niedoczynność tarczycy i biorę E*** 50, przyjmuję też antykoncepcję doustną już od jakichś 6 lat. Jestem wegetarianką. Od dziecka lubiłam się "kołysać" do snu, łatwiej przy tym zasypiałam. Kiedyś robiła to przedszkolanka i siostra, potem robiłam to sama bujając się lekko na prawym boku. Zdarza mi się robić to nadal, dlatego nie sprawia mi kłopotu fakt, że narzeczony położy się później, bo przynajmniej jak mam kłopot z zaśnięciem, to mogę się pobujać. Wstydzę się tego, ale czasem to robię, bo ważniejsze jest dla mnie wyspanie się niż poczucie wstydu. Jestem osobą nieco neurotyczną i dość wrażliwą - często długo rozmyślam nad swoimi poczynaniami i tym co np. powiedziałam. Bardzo przejmuję się przykrymi rzeczami, które dzieją się na świecie - szczególnie, gdy dotyczy to zwierząt. Potrafię długo o tym myśleć, płakać z tego powodu, czuję się wtedy bardzo bezsilna i nieszczęśliwa. Mam za sobą 2 ciężkie lata. Dosyć niedawno, bo 2 lata temu musiałam uśpić mojego ukochanego psa, który był śmiertelnie chory. Przeszedł on bardzo wiele, był leczony 6 lat, codziennie patrzyłam na jego zmagania z chorobami, codziennie dawałam leki, robiłam zastrzyki itd. W końcu nadszedł ten najgorszy dzień. Na wszystko patrzyłam, wpadłam w histerię, nie potrafiłam opanować płaczu, rozpaczy itd. Do dziś widzę w myślach jak pies umiera, jak oczy robią się mgliste. Nie potrafię o tym nawet mówić, zawsze wtedy płaczę. Psa pochowałam na podwórku u narzeczonego, ale to nie przyniosło żadnej ulgi. Nawet nie chodzę tam go odwiedzać, bo kojarzy mi się to tylko ze śmiercią i trupem. Rok później zmarła moja babcia, miesiąc po wylewie. Patrzyłam na jej bezwładność, płakałam. O tym też nie umiem mówić. Tak więc ciężki okres mam za sobą. Praktycznie przez cały rok po śmierci psa byłam do niczego, ciągle płakałam, miałam ciągle te same koszmary dotyczącego mojego zmarłego psa, nie mogłam spać, nic mnie nie cieszyło, miałam straszny problem, aby w ogóle funkcjonować jak człowiek, czułam się jak zombie. Byłam nawet u psychiatry i psychologa, ale byli kompletnie do niczego (nie ubliżając nikomu - sama jestem psychologiem). Psychiatra powiedział: "proszę zadbać o higienę snu, a na pewno się poprawi". Nawet nie zapytał o chorą tarczycę, a psycholog: "proszę skupić się na pozytywnych aspektach życia, na związku z narzeczonym i waszym wspólnym życiu". Tyle to ja sama sobie mogę powiedzieć. Poddałam się więc. Zrobiłam sama badania krwi, okazało się że mam chorą tarczycę, więc ucieszyłam się (o, ironio) bo myślałam, że będą mogła ją obwinić za wszystko, ale niestety. Leczę się i jest nieco lepiej, ale tylko nieco. No i potem babcia zmarła i powróciło wszystko jak bumerang. Znowu zaczęłam panicznie bać się śmierci. Uznałam, że życie jest bezsensowne itd. Jednak jakoś powoli wracałam do siebie. Miewam różne okresy - raz jestem do niczego, a innym razem tryskam humorem. W sierpniu na wakacjach czułam się słabo, zero humoru i chęci do czegokolwiek - mimo że byłam w pięknym miejscu itd. Natomiast 2 tygodnie temu, przez tydzień miałam świetny humor, czułam się wspaniale, byłam wesoła, nic mnie nie martwiło, było super. Dziś jak wstałam po tej okropnej nocy, to już się nie pozbierałam. Bywało już wiele razy tak, że miałam nocne palpitacje serca i źle przez to spałam (od wielu lat co jakiś czas się to pojawia). Pojawiały się też natrętne myśli. W tym tygodniu bardzo pociłam się w nocy, mimo otwartego okna. Ściekały wręcz strużki potu po klatce piersiowej. Często zdarza mi się "ślinić". Często też mam kłopoty ze snem, tzn. ciężko zasypiam i gdy wstaję, nie czuję się wypoczęta. Często (tzn. nie kilka razy w nocy, tylko raz na noc, ale np. kilka razy w tygodniu) wstaję oddawać mocz w nocy, mimo że nie piję dużo przed snem. Jest lepiej, gdy mam w miarę stały tryb dnia, czyli kładę się między 00:00-1:00 i wstaję o 9 do pracy. Bywa, że śpię świetnie, ale to rzadkość. Żeby móc funkcjonować w pracy na drugi dzień i móc też podejmować inne aktywności (chodzę 3 razy w tygodniu na zajęcia fitness), muszę czasem brać przed snem 2 tabletki P*** 50mg - nawet to czasem nie pomaga, ale z reguły śpię po tym bez kłopotu. Bardzo proszę o jakąś poradę, co mi dolega w ogóle, czy to depresja? Może jest jakiś specjalista, do którego mogłabym się udać? Ostatnimi czasy czułam się naprawdę całkiem nieźle, ale dziś to jest katastrofa. Z góry ogromnie dziękuję!