Wiem tylko, że jestem nieszczęśliwa. Jak poradzic sobie z natrectwami i całą resztą?
Witam, mam 23 lata, kobieta. Piszę ten list, bo już sama nie wiem jak sobie pomóc. Od kiedy pamiętam borykałam się z drobnymi natręctwami, które jednak w żaden sposób nie dezorganizowały mojego życia. Wymienić tu mogę dla przykładu wielokrotne sprawdzanie czy zamknęłam drzwi, czy zakręciłam gaz w kuchni itp. Z natręctwami chodziła w parze lekką fobią społeczną objawiającą się lękiem przed wystąpieniami publicznymi, poznawaniem nowych osób i tu pojawiają się już objawy w postaci plam na twarzy i dekolcie, drżenia, łamania głosu. Problemy te jednak miały niewielkie natężenie i częstotliwość. Ostatnimi czasy jednak moje dolegliwości uległy nasileniu czy też zmianie. Z tego względu szukałam pomocy w centrum zdrowia psychicznego, jednak fakt, że na psychologa musiałabym czekać miesiąc wbił mnie w ziemię. Miła pani z rejestracji jakimś czarodziejskim sposobem wpisała mnie na wizytę u psychiatry już na następy dzień. Jednak po powrocie zaczęłam analizować czy na moje dolegliwości faktycznie jedynym ratunkiem jest udanie się do psychiatry. Doszłam do wniosku, że jeszcze powinnam się wstrzymać z tak radykalnym posunięciem. Przedstawię może jak wygląda moje życie w ostatnich 6 miesiącach. Pierwsza sprawa to pojawienie się kolejnych natręctw, które zaczęły mnie bardzo męczyć. Jest to np. powtarzanie w myślach słów, całkowicie neutralnych emocjonalnie uprzednio usłyszanych, np. w telewizji. Pojawia się również silna potrzeba, że tak powiem pisania w powietrzu dłonią (dyskretnie) tych słów, co jest totalnie idiotyczne. Kolejną sprawą jest wąchanie dłoni, a jeśli o dłoniach mowa, to pojawił się również wstręt przed dotykaniem, np. poręczy, uchwytów szczególnie w środkach komunikacji miejskiej. Jednak wciąż uważam, że z tymi dolegliwościami w sumie mogłabym żyć. Najbardziej martwią mnie reakcje mojego organizmu - nie mam praktycznie w ogóle apetytu, jem chyba tylko dlatego, żeby nie burczało mi w brzuchu, np. w trakcie zajęć na studiach. Przez większość dnia odczuwam mdłości, uderzenia gorąca, zawroty głowy, powracające uczucia jakbym zaraz miała zemdleć. Strasznie pocą mi się dłonie i stopy, choć do tej pory zawsze narzekałam, na to że są wiecznie zimne. Męczy mnie również brak snu, a raczej trudności z zasypianiem, a w sytuacji gdy udaje mi się je pokonać męczą mnie sny natury apokaliptycznej, w stylu koniec świata na 100 sposobów. Gdy już mowa o sprawach okołonocnych chciałam też powiedzieć, że praktycznie od 6 miesięcy nie występuje u mnie coś takiego jak libido, mimo tego że jestem w związku. Cały czas myślę o sensie, czy też bezsensie życia, cały czas wszystko analizuję, męczy mnie gonitwa myśli, których nie sposób zatrzymać, odpocząć od tego wewnętrznego chaosu. Myśli te są chaotyczne, niepoukładane, pozbawione logiki i spójności. W dziwny sposób robię sobie na złość, mam ochotę sprawiać sobie cierpienie. 6 miesięcy temu miał miejsce impuls, który wpłynął bardzo na mój stan ducha. Relacja, którą uważałam za przyjacielską przerodziła się w coś więcej. Nie doszło do żadnych czynów, jednak w głowie coś się zmieniło. Tylko właśnie do dziś nie potrafię odpowiedzieć sobie na pytanie co czuję do tego chłopaka, jestem wewnętrznie rozdarta, ponieważ od 7 lat jestem w związku i jeszcze do niedawna byłam pewna, że to ten jedyny. Jednak ta sytuacja wpłynęła na mój sposób myślenia, pojawiło się pytanie "co by było gdyby?". Od tego momentu zaczęłam codziennie pytać siebie co powinnam zrobić, nie potrafiąc podjąć żadnej decyzji. Czuję wielką wewnętrzną jak i zewnętrzną presję, wiem że muszę coś postanowić, że dalej nie da się tak żyć. Wiem, że decyzja którą podejmę wpłynie na całe moje życie, że mogę popełnić wielki błąd zarówno kończąc związek jak w nim zostając. Wiem, że mój chłopak bardzo mnie kocha i nie chcę go skrzywdzić. Tym bardziej, że nie potrafię powiedzieć, że go nie kocham. Jednak nie potrafię też stwierdzić czy jest to zwyczajny kryzys, czy może mój organizm daje mi znać buntując się, że popełniam błąd nie zmieniając swojego życia. Wiem, że problemem zawsze była dla mnie jego praca, on pływa, ja czekam. Tylko, że za każdym razem jak wypływał nie potrafiłam obrać środkowej drogi pomiędzy ciągłą tęsknotą, zamartwianiem się i smutkiem a wyparciem go z myśli. By funkcjonować w miarę normalnie chyba jednak częściej starałam się nie myśleć o nim, co oddalało mnie od niego jeszcze bardziej. Już sama nie wiem co jest efektem a co przyczyną moich dolegliwości... Wiem tylko, że jestem nieszczęśliwa. Bardzo proszę o jakąkolwiek pomoc w poradzeniu sobie zarówno z moimi natręctwami, stanami depresyjnymi jak i z sercowymi rozterkami. Zdaję sobie sprawę, że jeden mail zwrotny to zapewne kropla w morzu potrzeb, proszę jednak o pomoc, radę, próbę poukładania moich myśli, wskazanie czy powinnam się udać do specjalisty, a jeśli tak to czy powinien to być psycholog, czy może już psychiatra. Pozdrawiam i czekam na odpowiedź.